Największy antypolonizm jest w Polsce
Jeszcze nie przebrzmiały słowa zbliżonej do Pałacu Prezydenckiego (doradczyni?) Zofii Romaszewskiej, że nowelizacja ustawy o IPN jest „idiotyczna”, a już mamy kolejne głupstwo: marszałek Senatu Karczewski wzywa Polonię całego świata do obrony dobrego imienia Polski.
W liście do Polonii, który mają rozpowszechniać wszystkie polskie placówki za granicą, skarży się na Izrael (reakcja Izraela „wywołała w Polsce zdziwienie”, ponieważ projekt ustawy „był znany zainteresowanym”), a ponadto apeluje do wszystkich rodaków, by dokumentowali i reagowali na „przejawy antypolonizmu, krzywdzące nas sformułowania i opinie” – oraz o „powiadamianie ambasad i konsulatów o pomówieniach naruszających dobre imię Polski”.
Apel ten jest dowodem głębokiego kompleksu niższości, w rodzaju „mamo, nikt mnie nie kocha”. Kompleks ten, przebrany w patriotyczną sukmanę i kontusz, przybiera coraz ostrzejsze formy. Wzmożenie patriotyczne, odmienianie słowa „naród” przez wszystkie przypadki, podobnie jak słów Polska, Polki, Polacy („mają prawo do godnej płacy” itp.), utworzenie Polskiej Fundacji Narodowej, która za ciężkie pieniądze ma poprawiać wizerunek naszego kraju, „idiotyczna ustawa” czy wreszcie list marszałka Karczewskiego – więcej przynoszą szkody niż pożytku. Wystarczy jedno „27:1” czy wspomniana ustawa, żeby nawet sto milionów złotych nie wystarczyło na odrobienie strat.
Wynik 27:1 władza odebrała (a przynajmniej nam wmawiała) jako sukces. Międzynarodowy skandal wokół ustawy – podobnie. Wmawia się nam, że to kolejny sukces, bo świat się dowiedział, o co nam chodzi. A o co nam chodzi? Jak powiedziała pani Romaszewska: „Nie może być przecież tak, że kto wypowiada się nieładnie o Polakach, to go natychmiast do kryminału na trzy lata”. Romaszewskiej jest „przykro, że Żydzi kochają Niemców i nie lubią Polaków”.
Nic dziwnego, że korespondent „Suddeutsche Zeitung” (jednej z najpoważniejszych gazet niemieckich) nazywa apel marszałka „żenującym”, pasującym do narodowo-populistycznego obrazu, zgodnie z którym „Polska atakowana jest ze wszystkich stron”.
W odpowiedzi na list marszałka Senatu rodacy za granicą (czy na wakacjach też?) mają rejestrować przejawy antypolonizmu i donosić do ambasad. Ale co jest, a co nie jest przejawem antypolonizmu? Czy wyświetlanie filmu „Ida” to działalność antypolska? Czy pisanie, że aspiracje Polski do roli mocarstwa Międzymorza, to antypolonizm? Czy zaprzeczanie teorii zamachu w Smoleńsku to antypolonizm? Czy wspomnienia emigrantów marcowych to nie jest antypolonizm? Czy fotoreportaż z Krupówek, które odstraszają turystów, to działanie na szkodę Polski?
Problemem jest „antypolonizm” w Polsce, a nie za granicą. Za granicą „antypolonizm” jest zjawiskiem marginesowym, na pewno mniejszym niż antyamerykanizm, antyizraelizm czy rusofobia, niezasługującym na ogólnonarodową mobilizację, po 1989 roku reputacja Polski stawała się coraz lepsza ze względu na rolę w obaleniu komunizmu i transformację. Ostatnio sprawy mają się gorzej ze względu na antypolonizm w… Polsce. To u nas mówi się najgorzej o Polakach drugiego sortu, zdradzieckich mordach itp. Nigdzie nie spotkałem tyle niechęci do Polaków co w Polsce.
To polscy politycy, z prezydentem włącznie, przyjęli żałosną ustawę, którą nawet prawicowi autorzy krytykują jako „prowadzącą donikąd” (prof. Cenckiewicz), „ryk bezzębnego papierowego tygrysa, kolejną międzynarodową katastrofę” (Piotr Zychowicz, „Do Rzeczy”). Tolerowali skandowanie słowa „syjoniści”. Wywołali nawrót antysemityzmu nienotowany od 1968 roku. Mimo wizerunkowej katastrofy premier Morawiecki mówi tylko, że „BYĆ MOŻE nastąpi PEWNE doprecyzowanie NIEKTÓRYCH zapisów ustawy” (podkreślenie moje). Premier i prezydent zamiast odsunąć ustawę i jej autorów, zejść ze złej drogi, brną dalej. Prezydent podpisał ustawę (i skierował do Trybunału mgr Przyłębskiej), którą jego doradczyni określa jako „idiotyczną”, a premier, zamiast docenić trud historyków w wolnej Polsce, mówi o „ogromnych błędach polityki historycznej III RP”. Tamte błędy to jest małe miki w porównaniu z tym, co wysmażyli panowie Jaki, Świrski i inni.
To polskie władze u nas, w Polsce, wyzwoliły niespotykaną od lat katastrofę wizerunkową, którą usiłują teraz za wszelką cenę naprawić, miotając się od stolicy do stolicy. Autorzy są tu, a nie tam.