Cios poniżej pasa
Od świętości do komercji tylko jeden krok. Znany z potężnego ciosu (i kryminalnej przeszłości) bokser amerykański Mike Tyson oraz jego polscy sponsorzy wymierzyli cios naszej narodowej dumie i tragedii, jaką jest powstanie warszawskie.
Najmniej winny jest sam bokser, który chyba niewiele wiedział o powstaniu. Znajomość historii powszechnej w USA jest skromna. Rozmawiałem kiedyś (dla POLITYKI) z innym amerykańskim mistrzem świata wszechwag, George’em Foremanem. Zapytany, jak spędza ostatnie pół roku przed walką, odpowiedział: „boksuję i śpię”. Trudno go winić, że nie studiował historii dalekiego kraju w Europie.
W ogóle polowanie na winnych kompromitacji, jaką była „akcja Tyson”, nie ma sensu. „Winne” są zachłanność ludzka, ambicje polityczne i coraz bardziej natrętna, bezmyślna polityka historyczna w Polsce, która opiera się na założeniu, że im więcej i bardziej cukierkowo, tym lepiej. Po latach przemilczeń i fałszerstw historycznych (przemilczany Katyń, oczerniane powstanie) wahadło wychyliło się w drugą stronę. Żołnierze wyklęci, do niedawna uznawani oficjalnie za uzbrojone bandy, teraz są święci i wszyscy wynoszeni do rangi bohaterów (polecam książkę Zychowicza na ten temat). Powstanie warszawskie uznawane było oficjalnie w Polsce Ludowej za akt samobójczy, mający nie dopuścić do podziału Europy i oddania Polski w ręce ZSRR. Bohaterstwu uczestników przeciwstawiano niekompetencję i wyrachowanie polityczne dowódców.
Nic więc dziwnego, że w wolnej Polsce nastąpiła rewindykacja pamięci i naprawa szkód, w tym mocno spóźnione otwarcie Muzeum Powstania Warszawskiego, szeroko zakrojona rehabilitacja, czasami wręcz bezkrytyczna gloryfikacja oraz edukacja, dosyć jednostronna, miejsce pedagogiki wstydu (powstanie jako zbrodnia) zajęła pedagogika dumy. Pojawiły się zjawiska nieoczekiwane: wzrost zainteresowania powstaniem w kulturze masowej, w tym w muzyce młodzieżowej, oraz rosnąca komercjalizacja pamięci. Skoro na każdym kroku widzimy lukrowane „rekonstrukcje wydarzeń”, skoro zawsze byliśmy zwycięzcami lub ofiarami, skoro skojarzenia są tak dobre, pomyślne, to dlaczego by na nich nie zarobić?
Jako jedni z pierwszych ruszyli do kasy producenci odzieży, kurtek, koszulek, na których symbole narodowe i patriotyczne zastępują logo, od świętości do komercji tylko jeden krok. Obok nich spieszy polski rząd, wszyscy pchają się (za ciężkie pieniądze) na łamy „New York Timesa” i innych mediów. Rząd Morawieckiego wykupił miejsce w wielu gazetach na świecie, by opublikować wspólną deklarację premierów Izraela i Polski. Teraz sponsor Tysona wykupił całą stronę na artykuł o powstaniu.
Dla mnie „akcja Tyson” to szczyt złego gustu i profanacja powstania. Wedle Muzeum Powstania Warszawskiego to przedsięwzięcie ryzykowne. Moim zdaniem jest gorzej, to po prostu niestosowne, niesmaczne. W powstaniu, obok bohaterskich uczestników, zginęło 150-200 tys. bezbronnych mieszkańców stolicy. Nie bardzo widzę inny niż komercja sens opaski z „kotwicą” na muskułach Tysona, ubranego w koszulkę napoju energetycznego Black. Trudno sobie wyobrazić coś takiego w związku z Hiroszimą czy Coventry. Słusznie pisze Tomasz Lis, że ktoś chyba dostał od Tysona sierpowym w łeb.
Mamy do czynienia z wykorzystywaniem dramatycznego momentu naszej historii. Najpierw przerabiano powstanie na gitarę, a teraz na kasę. Jak mówi znawca marketingu Marek Staniszewski, właściciel agencji reklamowej, to już nie jest marketing, to marketingowa pornografia. Bezczelne, aroganckie robienie sobie jaj.
Inny specjalista, Jacek Kotarbiński, uważa, że tragiczne wydarzenia naszej historii nie powinny być składową częścią kampanii reklamowej, krytej pod płaszczykiem społecznego projektu PR. Nikt się na to już dziś nie nabiera. „Polscy strażacy w Szwecji zrobili ostatnio dużo więcej dla marki naszego kraju” – mówi Piotr Czarnowski, prezes agencji First PR. Kluczowe jest to, że w „New York Times” trzeba wykupić reklamę, żeby ukazała się tam informacja o powstaniu. To dowodzi zupełnego braku polskiej komunikacji. Na Polską Fundację Narodową nie ma co liczyć, bo nie służy do promowania Polski.
W tej sytuacji trudno się dziwić, że niektórym wszystko się pomieszało, politycy i bokserzy zakładają opaski, przecież nie bezinteresownie. Mają w tym swój interes.