Z fregatą na dno
Polska Marynarka Wojenna wyraźnie nie ma szczęścia. Jej flota i siła rażenia jest porównywalna do Czech i Węgier. Nadaje się tylko do muzeum.
Odsiecz miała dopłynąć z… Australii i być ozdobą pierwszej w historii (!) wizyty polskiego prezydenta w tym kraju. Andrzej Duda i minister obrony Mariusz Błaszczak (ten od sodomitów) mieli przywieźć z wyprawy list intencyjny dotyczący zakupu przez Polskę dwóch wysłużonych fregat po remoncie i dozbrojeniu. Prezent i jego świta siedzieli już chyba na walizkach lub wręcz byli w powietrzu, kiedy w Polsce gruchnęła wieść, że premier Morawiecki… zablokował transakcję, a prezydent dowiedział się o tym od… osoby trzeciej.
Przed wyjazdem do Australii o spodziewanej transakcji mówił nawet szef gabinetu prezydenta prof. Szczerski. Kiedy Morawiecki rozkazał „cała wstecz” (chyba słusznie, bo własny przemysł stoczniowy itd.), otoczenie prezydenta zaczęło mówić, że to jest transakcja rządowa i to rząd poniesie odpowiedzialność za jej fiasko.
Z kolei przedstawiciel rządu wiceminister obrony Wojciech Skurkiewicz w rozmowie z Onetem zaczął kręcić jak bąk i wić się jak piskorz: rząd nie planował zakupu, owszem, to jest sprzęt wartościowy, gdyby Australia oferowała go za darmo, tobyśmy przyjęli, ale gdyby to miała być transakcja, to inna sprawa itd. itp. Im bardziej sprawa jest dementowana, tym bardziej widać, że coś jest na rzeczy, a więc mamy do czynienia z kolejną kompromitacją, która przypomina „zakup” francuskich śmigłowców Caracal.
Był to blamaż, który przyczynił się pogorszenia stosunków z Francją. Teraz mamy fiasko jeszcze przed lądowaniem w Australii. Prezydent ośmieszony, reputacja Polski nadszarpnięta (a w programie szereg spotkań z Polonią), ciekawe, kto pójdzie za to na dno. Tam już czeka Ministerstwo Obrony, chyba najbardziej zabagniony resort IV RP. Im więcej porażek, tym więcej w ministerstwie generałów. Ledwo skończyła się defilada, jak nasi przegrali z naszymi.