Cudu nie było
Spełniły się, aż z naddatkiem, najgorsze przewidywania zwolenników opozycji. Z jednej strony partia władzy, która dysponuje wszelkimi profitami, z telewizją publiczną i Polskim Radiem bez ograniczeń i zahamowań. Partia najlepiej zorganizowana, silnie umocowana w terenie. Polska partia zjednoczona z jednym, niekwestionowanym liderem na czele. Partia szerokiego gestu, która rozdaje miliardy, żeby utrzymać się u władzy, nawet na koszt budżetu, czyli społeczeństwa.
Polityka według zasady „po nas choćby potop”. Partia dobrze zakorzeniona, która umiejętnie wyczuła zaniedbania socjalne, narastające nierówności, gorycz Wschodniej Ściany, której nie bawią programy Erasmusa, nie pasjonują prawa mniejszości seksualnych i etnicznych, a już w żadnym wypadku „ręka podniesiona na Kościół”, Polska strachu przed Niemcami, przed unijną okupacją, przed nowinkami obyczajowymi. Polska dumna ze swojej historii, z której wykreśla lub przeinacza epizody wstydliwe.
Polska dobrego samopoczucia, której nikt nie podskoczy. Ojczyzna – matka, surowa i sprawiedliwa, bezwzględna w tropieniu i karaniu przestępców i deprawatorów dzieci. Polska Jasnej Góry i Torunia. Polska, w której kłamcy i krętacze robią srebrne interesy i handlują z Kościołem. Polska scentralizowana, w której służby specjalne, policja, prokuratura, sądy aż po najwyższy trybunał pozostają w jednych rękach.
Z drugiej strony Polska brukselska. Luźna koalicja bez wyrazu, bez programu (poza anty-PiS), Polska demokratyczna i liberalna, wierna ideom Monteskiusza, o którym nikt nie słyszał i mało kogo obchodzi. Koalicja, która nie porwała większości wyborców, bo nie miała armat. Nie ma sprawdzonego przywódcy à la Kaczyński ani młodego trybuna, koalicja, która pozwalała pisowcom narzucać agendę, aż po walkę z żydowskimi żądaniami i wzbudzanie nadziei na bilionowe odszkodowania od Niemiec.
Koalicja bez wiernego elektoratu, który by ślepo uwierzył w jej program (gdyby taki był). Koalicja otwarta, oświecona, otwarta, a zarazem opiekuńcza, która dobrze się czuje nie tylko na salonach, ale i w Polsce „ludowej”, tradycyjnej, uboższej – takiej koalicji brak. Co gorsza, nawet ta obecna koalicja może się rozpaść, ponieważ przegrana dzieli, a zwycięstwo łączy. Koalicja znalazła się w kleszczach. Albo pozostanie zjednoczona, albo niezdolna do opracowania wspólnego programu się rozsypie.
Wybory „europejskie” w dużym stopniu przesądzają o wyborach parlamentarnych i prezydenckich. Wygrało Prawo i Sprawiedliwość, przed którym prezes Kaczyński stawia cel: zdobycie zwykłej większości w Sejmie, cel realny, bo to zaledwie kilka procent głosów więcej niż obecnie. Wybory umocniły także pozycję prezydenta Dudy. I postawiły znak zapytania nad najbliższą przyszłością Donalda Tuska. Jak powiedział pewien mój kolega: jeżeli najwięcej głosów w wyborach europejskich zdobyła „nasza Beata”, to trudno będzie Tuskowi wygrać z Dudą.
Najgorsze, co mogłaby zrobić opozycja, to ulec rezygnacji. Wręcz przeciwnie – powinna głośno i otwarcie rozliczyć się z porażki, wyciągnąć wnioski, policzyć się od nowa i nie czekać na cud.