Polski cyrk w Brukseli
AAAAAAbsolutnie nie wierzę w żadne weto przy kasie Unii Europejskiej. To, co oglądamy, to tylko cyrk. Do Brukseli zawitał cyrk polski. W programie zapierające dech w piersiach ewolucje polityczne, taniec premiera na linie, akrobacje pod kopułą sejmową bez asekuracji, człowiek guma Ryszard Czarnecki, jazda bez trzymanki, połykacze ognia, małpki, konie z Janowa, wieczór grozy i humoru z udziałem polskiego clowna (ten wyższy) i jego Piętaszka (ten mniejszy, co zawsze idzie dwa kroki z tyłu za tym większym, bo zna swoje miejsce w duecie).
Absolutnie nie wierzę w jakiekolwiek weto polskie ani węgierskie. Udają niezłomnych, a faktycznie liczą na kasę i triumfalny powrót do kraju. Kanclerz Merkel wystawi nam zaświadczenie moralności, obowiązującą interpretację, która godzi wszystkich ze wszystkimi. Holendrzy, Finowie i inni Duńczycy machną w końcu ręką na tych niedorobionych postkomunistów i z litości kupią bilety na polski cyrk.
Europa jest potrzebna, żeby na jej tle rozgrywać swoje własne piruety, czyli kto-kogo w Polsce. Jak premier wróci z tarczą, to pokaże swojemu ministrowi Ziobrze palec Lichockiej. Ziobro i jego ludzie uspokoją się, ale nie na długo. Tyle zagarnęli w spółkach skarbu państwa, że z głodu nie umrą. Jak premier wróci na tarczy, to się go prędzej odwoła, bo dni jego są policzone, a w kraju powie się, że Niemcy jeszcze raz wbiły nam nóż w plecy i są nam winne reparacje wojenne, fundusz odbudowy, budżet do 2027 r. Prezydent nie podziękuje, tylko dalej będzie cyzelował gratulacje dla Bidena. Premier ogłosi kolejne zwycięstwo nad pandemią i uda się na swoją działkę kupioną z błogosławieństwem arcybiskupa.
A kto zostanie nowym premierem? Co to za różnica? Tylko błagam – każdy, byle nie Błaszczak. To człowiek bez właściwości.