Zrobieni w trąbę
Jakiś feralny tydzień – co krok, to słoń w składzie porcelany.
Proponując drużynie rosyjskiej na Euro 2012, żeby wybrała inne niż hotel Bristol miejsce postoju, minister Mucha miała na pewno dobre intencje. Planowana na 10 czerwca „demonstracja procesyjna” (określenie J. Kaczyńskiego), może się różnie potoczyć, jakieś hasło przypominające zbrodnie „CCCP” lub skierowane przeciwko „spółce Tusk – Putin”, może się pojawić. (Chociaż wątpię, bo oddziały prezesa są zdyscyplinowane i jeśli dowódca mówi „nie”, to jest „nie”). Jako gospodarze mistrzostw odpowiadamy za bezpieczeństwo i musimy brać pod uwagę każdy scenariusz. Szkoda jednak, że tak późno. I tak głośno! W dyplomacji takie sprawy załatwia się dyskretnie. Jak doszło do przecieku – nie wiem. Ale wiadomość przykra, bo stanowi przyznanie przez gospodarzy, że nie są w stanie zagwarantować gościom bezpieczeństwa tuż przy pałacu prezydenckim. Często taki argument służył gospodarzom jako pretekst, żeby nie przyjąć niepożądanych gości. Było to także niezbyt grzeczne wobec Rosjan. Rosyjski niedźwiedź, oczywiście, nie zamierza się ruszać, i już przed meczem prowadzi z polskim słoniem 1:0.
Premier Tusk zaprosił wszystkich byłych premierów na wspólny obiad i na mecz otwarcia Euro 2012. Prezes Kaczyński, tuż po tym, jak ogłosił pokój olimpijski – Tuskowi odmówił. Widocznie jego gałązka oliwna nie sięga premiera. W ten sposób, poprzez swoją nieobecność, Kaczyński zwraca na siebie uwagę, jako ten jedyny bezkompromisowy, dla którego zadowolenie własnego elektoratu i afront wobec urzędującego premiera, ważniejsze są niż pokazywanie Polski zgodnej i uśmiechniętej. Gorliwy Adam Hofman natychmiast pospieszył z uszczypliwościami w rodzaju „żeby obejrzeć mecz nie trzeba jeść obiadu z Tuskiem”. Dodajmy, że również z Marcinkiewiczem, Oleksym i innymi, którzy nie są miłośnikami prezesa. Stracą na tym wszyscy – wizerunek w oczach rodaków, którym należy się oddech od bojkotu i odrobina zgody, a także uczestnicy, bo niektórzy z nich, w tym Belka, Kaczyński, Oleksy i Tusk, są dobrymi biesiadnikami. Niestety, polski słoń znów stłukł porcelanę…
Wreszcie kolejne qui pro quo: odbiór Medalu Wolności dla Jana Karskiego w Białym Domu. Idea strony polskiej, żeby odebrał go Lech Wałęsa, na pierwszy rzut oka była przednia. Wałęsa jest kawalerem tego samego, najwyższego odznaczenia cywilnego w USA, cieszy się także popularnością za oceanem. Minusem tej kandydatury mogło być, że Lech Wałęsa będzie stawiał warunki (spotkanie we dwójkę z Obamą), „ukradnie show” Karskiemu, który powinien być jedynym polskim bohaterem (oprócz odznaczonych z innych krajów). Okazało się jednak, że Biały Dom nie życzy sobie Wałęsy, który odrzucił zaproszenie do udziału w spotkaniu kilku osób zasłużonych dla transformacji w Polsce, u prezydenta Obamy, gdy ten gościł w naszym kraju.. Były prezydent, laureat Nobla i symbol Solidarności, liczył na spotkanie jeden do jednego. Teraz Amerykanie wzięli rewanż, czego nie musieli robić. Trudno, wyszło jak wyszło, w ogóle wokół odznaczenie dla Jana Karskiego w Ameryce duży szum, rozmaite konflikty i intrygi – osoby bliskie, instytucje, każdy chce coś przy tym upiec
Co teraz zrobić? Wałęsa miał prawo oczekiwać w Polsce takiego spotkania z Obamą, ale skoro go nie dostał i odmówił udziału w audiencji zbiorowej, to nasi dyplomaci powinni wiedzieć, że w dyplomacji istnieje coś takiego jak zasada wzajemności. Pojawiła się rysa na pięknej skądinąd inicjatywie.