Gwałt niech się gwałtem odciska
Melancholia nie pasuje do Internetu. Nawet tak wyrafinowane grono, jak nasi Blogowicze, nie lubi wpisów smutnych, przygnębiających, pełnych rezygnacji – domaga się postawy aktywnej, woli walki i czynnego przeciwstawiania złu. Owszem, „zło – dobrem zwalczaj”, ale bez przesady, to dobro musi być z biglem, a nie mdłe. No, i „ducha nie gaście”. Chyba słusznie, bo zauważyłem, że nawet taki rycerz niezłomny, jak Jarosław Kaczyński, kiedy napotyka zbyt silny opór – wtedy ulega. Słusznie, bo jak mówi wschodnie przysłowie – „kiedy wieje wiatr, mądra trzcina się ugina”. (Jaka trudna jest polska ortografia, przecież to samo można by napisać: ‘mondra cztrzcina się ógina…’).
Oto przykłady. Kiedy Zyta Gilowska zapowiedziała likwidację obowiązujących od czasów II RP przywilejów podatkowych dla artystów i twórców, w tym naukowców i dziennikarzy, zainteresowani, czyli ‘my’ (ja akurat milczałem), słusznie podnieśli larum i rwetes. Rząd najpierw bronił swojej decyzji, a gdy opór nie ustawał, sam Jarosław Kaczyński – jeszcze tylko jako prezes, bo nie był wtedy premierem – przyznał wreszcie, że to nie był dobry pomysł. Może trochę wystawił Gilowską do wiatru, ale to inna sprawa. Ja bym tylko zabronił pewnemu znanemu felietoniście jeżdżenia kosztownym samochodem marki Lexus. Zarówno z zazdrości, jak i dlatego, że to jest argument dla ustawodawcy…
Kiedy zbrodnicza TVN pokazała taśmy posłanki Begerowej, premier Kaczyński utrzymywał, że negocjacje, jakie prowadziła z ministrem Lipińskim, toczyły się „w normalnym trybie”. Aktyw partyjny i propagandowy PiS-u powtarzał, że to były zwykle negocjacje, że tak się dzieje na całym świecie, że spadkobiercy PRL nie rozumieją mechanizmów demokracji. I tak by chyba zostało, gdyby nie „histeria” mediów prywatnych i opozycji, które nie miały trudności w przekonaniu większości, że ten tryb ‘normalny’ nie jest. I proszę: po kilku dniach, stanowczy skądinąd, premier przeprosił, i to nie raz, bo w przemówieniu na wiecu w Warszawie wspomniał, że doszło do ubolewania godnego faktu, czym wystawił do wiatru wszystkich, którzy za nim powtarzali, że nie ma za co przepraszać, faulu nie było – gramy dalej.
Od dwóch dni słyszę, że jeśli przewód sądowy wykaże, że nie było przestępstwa, to Jacek Kurski przeprosi za aferę billboardową. Miejmy nadzieję, że przestępstwa nie było i poseł przeprosi, co by tylko potwierdzało, że insynuacji nie należy puszczać płazem i „są jeszcze sędziowie w Warszawie” (aczkolwiek nie wiem, jak długo będą).
Wszystko to wskazuje, że „nec Hercules contra plures”, warto bronić swojego zdania, nie opuszczać rąk ani nie chodzić z nosem na kwintę. Blogowiczów, którzy do tego wzywają – popieram.