Kobyła historii
Dajmy sobie już spokój z zegarkami Sławomira Nowaka – to raczej duży chłopiec niż polityk formatu rządowego, nie zawracajmy sobie przez chwilę głowy rekonstrukcją gabinetu – bo ile można, odsuńmy na bok bandytów, którzy podpalają tęczę, a także „narodową” szarańczę, która niszczy wszystko, co napotka na swojej drodze – przede wszystkim niszczy Polskę.
Zamiast tego radzę czytać, czytać i jeszcze raz czytać. Jeśli chodzi o książki, to na pierwszym miejscu stawiam „ Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca” profesora Karola Modzelewskiego, wydawnictwo Iskry. Autor jest jedną z najwybitniejszych postaci mojego pokolenia, bohaterem opozycji, człowiekiem wielkiego rozumu i charakteru. Jego autobiografia to prawdziwa historia Polski – od stalinizmu do kapitalizmu. „Nie za taką Polskę siedziałem” – mówi Modzelewski w tygodniku „Przegląd”. Polecam także recenzję pióra prof. Władyki w „Polityce”. Dla mnie Karol Modzelewski to postać formatu prezydenckiego, obok takich ludzi jak prof. Aleksander Gieysztor. Szkoda, że Karol Modzelewski nie został prezydentem RP, ale możemy si ę od niego nauczyć wiele czytając „Kobyłę historii”. Sam napiszę o tej książce osobno, gdy doczytam do końca i trochę ochłonę.
Na razie polecam lekturę znakomitego artykułu prof. Anny Wolff-Powęskiej, pod niezbyt udanym tytułem „Historia z recyklingu” (GW, 9 XI). Rzecz dotyczy wykorzystywania i zakłamywania Historii w bieżącej walce politycznej. Prof. A.W-P to znakomita autorka, mało jest takich w Polsce. Przytaczam kilka jej myśli wyciętych i wypisanych dla pożytku blogowiska.
Rów, jaki dzieli polskie społeczeństwo pogłębia interpretacja przeszłości. Przywołanie przez IV RP historii jako głównego kryterium oceny aktualnej rzeczywistości ma daleko idące skutki. Z jednej strony stoją zwolennicy upaństwowionej historii i pamięci zbiorowej. Chętnie powołaliby do życia ministerstwo prawdy historycznej, które finansowałoby produkcję filmów o Cudzie nad Wisłą czy „żołnierzach wyklętych”. Naród jest niedouczony, nie można mu ufać, więc państwo musi prowadzić politykę historyczną. To oni popierają akcję „Przywracajmy lekcje historii do szkół”, będącej reakcją na sensowne zmiany nauczania. Popierają ich wykładowcy z UJ, Młodzież Wszechpolska, kibice Wisły Kraków, Młodzież Wszechpolska, Chrześcijańscy Robotnicy, Marsz Niepodległości, kasy SKOK. Prowadzą atak na rząd, któremu przypisują zamiar wychowania „człowieka bez pamięci”. – Prowadzą mizerny spektakl wypierania wszystkich narracji historycznych nie mieszczących się w tryptyku: agresja radziecka 1939, Katyń, Smoleńsk – pisze prof. Wolff-Powęska, która przypomina słowa Lecha Kaczyńskiego na otwarciu Muzeum Powstania Warszawskiego, że są w Polsce „potężne siły”, dla których niepodległość nie jest wartością „lecz zagrożeniem”.
Druga strona to zwolennicy społeczeństwa otwartego, pluralizmu pamięci, patriotyzmu nie ukrywającego wstydliwych faktów, którzy widzą coś więcej niż tylko patriotyzm odświętny, wymachujący flagą. Oskarżani o to, że są „wspólnotą hańby”.
Gorąco polecam lekturę książki Karola Modzelewskiego i artykułu pani Wolff-Powęskiej. Nie możemy cały czas zajmować się zegarkami i odrażającymi porównaniami sytuacji w rządzie Tuska do sytuacji w bunkrze Hitlera, jak to uczynił ostatnio znawca historii, cudowne dziecko PiS, Adam Hofman.