Wojna futbolowa
Czytałem dzisiaj raport szacownej instytucji amerykańskiej, The Atlantic Council, na temat Panamy – maleńkiego kraju Ameryki Środkowej. Autorami raportu są analitycy oraz byli i obecni ambasadorowie USA w rozmaitych krajach. Po czwartej już z kolei wizycie na miejscu, piszą oni, że elita Panamy jest „agresywnie niezdolna do współpracy”, świat biznesu jest tam niebezpiecznie połączony ze światem polityki (jak gdyby w USA nie był!), a rząd sprawia wrażenie, jak gdyby najważniejsza dla niego była zemsta na przeciwnikach politycznych. W dodatku gospodarka rozwija się tam świetnie, wzrost wynosi 9 proc. Poczułem się, jak bym był w republice bananowej. Notabene, symbioza świata polityki ze światem biznesu jest chyba lepsza niż symbioza polityków ze światem służb specjalnych.
I w naszym kraju, tak jak w republikach bananowych, agresja góruje nad solidarnością. Wybór Jacka Kurskiego na głównego mówcę PiS w debacie sejmowej mówi sam za siebie. Kurski to jeden z głównych chuliganów tej partii, po odejściu Artura Zawiszy chyba największy (choć młody wilczek Hofman też jest w tej dziedzinie obiecujący). Premier Kaczyński nie zechciał się zniżyć do udziału w debacie – jego sprawa, a że na swoje alter ego wybrał Kurskiego – to smutne.
Premier przybył na Wiejską dopiero po to, żeby obwieścić, że odwoła wszystkich ministrów, byle tylko nie dopuścić do votum nieufności wobec każdego (-ej) z nich. Była to odpowiedź na manewr Platformy, która nie zgłosiła konstruktywnego votum nieufności wobec rządu, a jednocześnie chciała dobrać się do skóry ministrom. Sztuczka Platformy była kiepskiej próby, wystawiała Sejm na pośmiewisko, i spotkała się z jeszcze gorszą ripostą ze strony Kaczyńskich. Okazało się kolejny raz, że całkowitą władzę w Polsce sprawuje Jarosław, a Lech ją tylko firmuje. Sztuczka Platformy stanowiła próbę falandyzacji Konstytucji, ale sztuczka braci jest bardziej niebezpieczna, ponieważ oni sprawują władzę. Lech Kaczyński został wybrany po to, żeby stać na straży Konstytucji, a nie żeby ją naginać. Co uchodzi Tuskowi, nie godzi się prezydentowi. Gdyby naród miał większe zaufanie do Tuska, to by go wybrał na prezydenta i wtedy jemu byłoby nie do twarzy w roli konstytucyjnego sztukmistrza.
Wydarzeniem tygodnia w naszej bananowej republice był także lapsus Kwaśniewskiego. Od czasu do czasu popełnia on błędy, które dają broń wygłodzonym przeciwnikom, i potem musi przepraszać. Oczywiście, mądry Polak po szkodzie, kto jest bez winy – niech pierwszy rzuci kamieniem, ja też napisałem w życiu słowa, których żałuję, ale prezydent – nawet były – powinien starannie je dobierać i wiedzieć z kim ma do czynienia. Natychmiast rzucił się na niego Giertych, mówiąc o volksdeutschach, i fryzjerczyk chętny do tego, by Kwachowi ogolić głowę. W naszej bananowej, agresywnie niezdolnej do współpracy elicie nie ma co liczyć na wyrozumiałość. Obowiązuje zasada „nie ma przebacz”. Ziobrze też nie wybaczono, kiedy wygadał się, że są kwity na przywódców opozycji.
Wydarzeniem tygodnia były także zgromadzenia przedwyborcze PiS i LiD. Sądząc po obrazie TV, to pierwsze było o wiele bardziej gorące. Jeśli chodzi o zgromadzenia partyjne, to PiS nie ma sobie równych, a żadna partia nie ma takiego demagoga jak Jarosław Kaczyński. Kiedy naciera na kliki, które są zagrożeniem demokracji, kiedy mówi, że pieniądze idą do jednego człowieka, kiedy obśmiewa Kwaśniewskiego, który zataczał się nad grobami pomordowanych Polaków, to umiejętnie gra na nastrojach znacznej części rodaków. To świetny demagog, chyba lepszy od swoich kompanów – Giertycha i Rydzyka. Tego pierwszego będzie brakować w Sejmie – odrobina ekstremy dodaje parlamentowi pieprzu. W przyszłym Sejmie ekstremą będzie PiS.
Głównym wydarzeniem minionego tygodnia było samorozwiązanie Sejmu. Nie wiadomo – cieszyć się, że Kaczyńscy stracili większość w parlamencie, czy też martwić, że PiS odstawiono od władzy bez komisji śledczych, które by ujawniły jego metody rządzenia. Trochę żal, że JK i jego ministrowie nie zostali obnażeni, ale oznaczałoby to dalsze konwulsje Rzeczpospolitej. Byłaby to prawdziwa wojna futbolowa, na poziomie Hondurasu i Salwadoru (co się odwlecze, to nie uciecze). Pozostaje cieszyć się, że są nadzieje na lepszy rząd, bez Kaczyńskiego, bez Ziobry, Wassermanna, Macierewicza i całego tego towarzystwa. (Nawet gdyby POPiS doszedł do skutku, to może bez tych gagatków). Kto by pomyślał dwa lata temu, że to potrwa tak krótko… Oby ta nadzieja się sprawdziła. Że cud jest możliwy, świadczy zwycięski (acz niezasłużony) remis piłkarzy z Portugalią. W republikach bananowych pozostaje tylko futbol.
PS. Przepraszam, że ten post jest trochę spóźniony – to wina awarii na łączach.