Zwalniam Pana, Panie Kukiz
Po haniebnym marszu 11 listopada w Warszawie Donald Tusk napisał całkiem słusznie: „W dalekiej Azji spotkania z przywódcami USA, Chin, Indii, Kanady, Japonii i ASEAN. W kuluarach także pytania o Polskę w związku z marszem narodowców. Bez złudzeń: reputacyjna katastrofa”.
Prawdziwość tych słów trudno kwestionować: nie ma chyba gazety ani telewizji na świecie, która by nie wspomniała o marszu w Warszawie, jedna z najpoważniejszych gazet europejskich napisała, że było to największe wydarzenie faszystowskie w Europie po II wojnie światowej. Polski rząd, który przeznacza 100 mln złotych rocznie na specjalną fundację obrony dobrego wizerunku, będzie musiał jeszcze sypnąć kasą w Hollywood, żeby wymazać efekt 11 listopada za granicą.
Pierwszym krokiem do walki z tym zjawiskiem jest uznanie prawdy. Żadne wykręty, że była to prowokacja (czyli hasła „Biała Europa” itp. wznosili i transparenty niosły zielone ludziki z Platformy albo ludzie Sorosa), żadne mówienie o „marginesie”, bo ten margines ryczał na całą Polskę, żadne opowiadanie o 95 proc. spokojnych rodzin z dziećmi – nie przekonują, bo „spokojna rodzina”, kiedy widzi i słyszy, w jakim marszu idzie, odchodzi. Nikt nikogo na siłę w marszu nie trzymał.
Marsz pokazał, że w Polsce narasta obecność rasizmu, ksenofobii, antysemityzmu. Zjawiska te są dobrze przebadane i mają obszerną literaturę. Zdarzają się fakty przerażające, jak ten, że minister edukacji, p. Zalewska, nie potrafiła (bała się?) powiedzieć, kto kogo mordował podczas pogromu w Kielcach. Jaki to margines, skoro niepostrzeżenie przechodzi do głównego nurtu, gdzie najważniejsza osoba w państwie mówi, że imigranci przynoszą ze sobą zarazki i pasożyty? Minister Błaszczak i inni z uznaniem wypowiadali się o marszu, dopiero wicepremier Gliński – jako pierwszy – odciął się od haseł Marszu Niepodległości, aż wreszcie sam prezydent Andrzej Duda zabrał głos w sposób zdecydowany: „Nie ma w naszym kraju miejsca i zgody na ksenofobię, chorobliwy nacjonalizm i antysemityzm”. Zwolennicy tych poglądów stawiają się poza narodem polskim – powiedział prezydent, ale też nie od razu.
Tymczasem w obliczu tego, co widzieliśmy na mieście, władze Kościoła zareagowały łagodnie, chociaż manifestacja przebiegała pod hasłem „My chcemy Boga”, a nazajutrz naród był na mszach i można było zająć stanowisko. Działacze opozycji powinni byli natychmiast (!) zabrać głos i bić na alarm. Politycy obozu władzy zabrali głos po 1-2 dniach, kiedy media światowe były już pełne „faszyzmu w Polsce”.
Jednym z nielicznych był Donald Tusk, który napisał: „W dalekiej Azji spotkania z przywódcami USA, Chin, Kanady, Japonii i ASEAN. W kuluarach także pytania o Polskę w związku z Marszem Niepodległości. Bez złudzeń: reputacyjna katastrofa”. Na te słowa odezwał się przyjaciel narodowców, Paweł Kukiz. Jego zdaniem to nie neofaszyści, tylko Tusk jest winien. „Katastrofą są wypowiedzi Tuska. To coś z pogranicza zdrady, zachowuje się jak jakaś obca agentura. Powinien bronić Polski jak lew. Powinien publicznie powiedzieć, że sobie nie życzy, żeby naród polski był określany mianem faszystów”.
Jeżeli poseł Kukiz sobie tego nie życzy, to powinien był wykazać się odwagą i zerwać rasistowskie hasła niesione w marszu „patriotów”, powinien wygłosić antyfaszystowskie przemówienie w Sejmie, zapytać, dlaczego dopuszczono taką manifestację, co robiła policja, widząc, jak na ulicach stolicy bezkarnie szerzy się ideologię zakazaną przez konstytucję. To przez takich jak Kukiz Warszawa stała się areną gorszących wydarzeń.