Koryto wylało
Prawo i Sprawiedliwość może już rywalizować z drużyną piłkarską AS Roma. W meczu przegranym z FC Barcelona 1:4, Rzymianie strzelili sobie samym, do własnej bramki, dwa gole! Drużyna PiS jest jednak nie gorsza i w ostatnim okresie strzela sobie jedna za drugą bramki samobójcze.
Gol pierwszy: Smoleńsk. Latami, miesiącami prezes i Macierewicz zapewniali, że jesteśmy coraz bliżej prawdy i już za miesiąc… A teraz okazuje się, że za kilka dni, w czasie ostatniej miesięcznicy, raportu nie będzie. Może za rok, za dwa, kto wie… To nie pierwszy samobój. Rację mieli ci, którzy w obliczu ogromnej przewagi PiS (Sejm, Senat, rząd, media publiczne) pocieszali się, iż partia Kaczyńskiego może się tylko zaplątać we własne nogi. No i doigrała się.
Gol drugi: premie i nagrody dla ministrów z panią premier na czele. Nie chodzi tylko o pieniądze, bo te – choć znaczne – nie są wielkie jak na członków rządu. Roczna premia wynosiła tyle, ile kosztuje średni samochód. Chodzi o metody. O stałe „nagrody”, które nie są nagrodami, tylko drugą pensją wypłacaną po cichu. Tymczasem PiS dochodził do władzy pod hasłami „służba, pokora, skromność” (w odróżnieniu od ośmiorniczek Platformy, które w tym świetle stają się już wyłącznie symboliczne).
Chodzi o to, że taki sposób (i wysokość) nagradzania nie był jawnie zakomunikowany i zaakceptowany przez odpowiednie ciało (Sejm?) oraz opinię publiczną. Kiedy sprawa wyszła na jaw (w odpowiedzi na interpelację posła Brejzy z PO), podchwyciły ją media i poooszło! Mało jest spraw tak drażliwych i podatnych na demagogię oraz populizm jak zarobki przy korycie. Będąc samemu mistrzem jednego i drugiego, demagogii i populizmu, PiS nadział się na własne widły.
Najpierw prezes zachęcił Beatę Szydło, żeby „pokazała pazurki”, bo premie się należały i nie będziemy „ulegać szaleństwu”, potem była premier (pod nieobecność Morawieckiego), zachęcona, pokazała pazury, skrzyczała posłów opozycji, gotowała się ze złości i dostała stojącą owację posłów koalicji rządzącej, by po kilku dniach genialny strateg wykonał kolejny wspaniały manewr, sam uległ szaleństwu i wszystko odwołał. Ministrowie „zdecydowali” oddać swoje premie na Caritas (czytaj: Kościół – jakim prawem, nie wiadomo), pensje wszystkich posłów i senatorów zostaną obniżone o 20 proc. (co ma uderzyć także opozycję po portfelach), obniżeniu mają ulec pensje włodarzy miast i wsi (teoretycznie ustalane przez samorządy), a kto z koalicji za tym nie zagłosuje – nie trafi na listy wyborcze. Nagrody odwołane, ale skutki polityczne pozostaną. Dobre dla kabaretu „Pożar w burdelu”.
Jeszcze w czwartek, 5 kwietnia, poseł minister Sasin, elokwentny jak zwykle, bronił w telewizji premii i nagród dla rządu, a po południu już się od nich dystansował. Koalicja rządząca wykonała w tył zwrot, i to z przytupem. Zaplątała się we własne nogi. Oficjalne uzasadnienie: premie i nagrody były zasłużone, ale społeczeństwo ich nie akceptuje, a my jesteśmy ze społeczeństwem, wsłuchujemy się w głos narodu, naród wie lepiej, od dziś ma być skromnie, do władzy nie idzie się dla pieniędzy, to jest służba, bla, bla, bla… Niech Platforma zwróci miliardy należne za VAT!
Wicepremier Szydło została kolejny raz upokorzona (przypominam 27:1), strach pomyśleć, co ta kobieta myśli o prezesie. Znów dostanie bukiet róż. Premier Morawiecki pominięty, prezes pokazał, kto tu rządzi, i nie ponosi żadnej odpowiedzialności – ani za premie, ani za ich dyskredytację. Posłowie i pracownicy mediów rządowych ośmieszeni. Walka buldogów pod dywanem jest nieuchronna. Ministrowie zostali potraktowani jak dzieci, dostali „zasłużone” nagrody, które teraz mają wysupłać i zwrócić do skarbonki. Prezes odjechał, a reszta została z ręką w korycie.