Meldunki z placu boju
Kiedy zasiadam do mediów, czuję się jak dowódca, który odbiera meldunki z różnych frontów. Oto wnioski, jakie wyciągam.
BITWA O WAŁĘSĘ. Sam prezydent Kaczyński, nie po raz pierwszy (tym razem w „Rzeczpospolitej”), włączył się do bitwy o „Bolka”. Niepotrzebnie angażuje autorytet prezydenta w ten spór. Moje stanowisko jest następujące – nie ma znaczenia, czy we wczesnych latach 70. Wałęsa był „Bolkiem”, niech historycy badają, sądy rozstrzygają. Jeśli był, to mógł to przyznać, ale być może nie znalazł w sobie siły. Jeśli nie był – ma prawo walczyć o swoje dobre imię. Przyznanie nic by zresztą w oczach jego przeciwników nie pomogło, bo ludzie, którzy chcą obalić mit Wałęsy, Solidarności i Okrągłego Stołu, nigdy nie ustaną w swoich niskich zamiarach. Im jest wszystko jedno – Wałęsa był czy nie był „Bolkiem” – skoro z czasem „wielkim przywódcą był” i to dopiero trzeba według nich „odkłamać”. Ma to natomiast znaczenie dla braci Kaczyńskich oraz ich popleczników w IPN, którzy chcieliby napisać historię obalenia komunizmu od nowa, nie w imię żadnej prawdy – jak twierdzą, ale w imię powiększenia swoich zasług kosztem dorobku Wałęsy i jego otoczenia, które wybrało okrągły stół. Świat wie, że Wałęsa był bohaterem, a bliźniacy stanowią curiosum. Oni chcieliby to odwrócić. I o to chodzi, a nie o żadnego „Bolka”.
BITWA O „AGATĘ”. Przypadek 14-letniej „Agaty”, która zaszła w ciążę, przypomina, że społeczeństwo jest w większości konserwatywne, dotyczy to także, a może przede wszystkim Kościoła, po części także środowiska lekarskiego. Obrońcy życia w białych fartuchach (ordynator w szpitalu w Lublinie) i w czarnych sutannach idą ramię w ramię, a niektórzy wywierają na nią i na rodzinę niedopuszczalną presję. Podobnie jak w sprawie „Bolka” nie chodzi o „Bolka”, tak w sprawie „Agaty” nie chodzi o nią, ale o to, żeby postawić na swoim. Nie jestem zwolennikiem przerywania ciąży, uważam aborcję za zło, ale jeszcze większym złem jest państwo wyznaniowe, w którym restrykcyjna ustawa nawet w uzasadnionych przypadkach nie może być wykonywana, ponieważ faktycznie rządzi pani ordynator i pan proboszcz. „Agata” i jej prawni opiekunowie powinni decydować sami. Trwa wojna o to, czy Polska będzie normalnym krajem europejskim XXI wieku, gdzie aborcja jest ostatecznością, ale jednak jest, czy też będzie państwem wyznaniowym, w którym brak odważnych, żeby stać na gruncie prawa. Uświadomienie seksualne powinno być w szkołach tak powszechne i faktycznie obowiązujące, jak katecheza, zaś środki antykoncepcyjne równie dostępne jak książeczki do nabożeństwa. Nawet w Hiszpanii w publicznej służbie zdrowia, dziewczyna – po rozmowie z lekarzem – może dostać pigułkę typu „nazajutrz rano”, co wprowadzono za rządów konserwatywnej Partii Ludowej.
BITWA O SLD. Nie widzę nic złego w tym, że Napieralski jest szefem SLD, a Olejniczak pozostanie na czele klubu parlamentarnego. Albo to jest pat, albo mądre rozstrzygnięcie. Jeżeli będą umieli współpracować, to może to wyjść lewicy na korzyść. Odsunięcie Olejniczaka przez Napieralskiego nie byłoby uzasadnione, biorąc pod uwagę, że obaj cieszą się mniej więcej podobnym poparciem w partii. Zwyżka poparcia w badaniach opinii z 6 do 10 proc. nie musi być trwała, może być wynikiem „nadobecności” SLD w mediach, formą uznania części elektoratu dla otwartej, demokratycznej rywalizacji obu liderów, wreszcie – jest skutkiem dominacji prawicy na scenie politycznej i braku alternatywy dla SLD. Poparcie ze strony 10 proc. to jednak nie jest dużo (było ponad 40 proc.) i nie jest gwarantowane. Przestrzegam przed nadmiernym optymizmem. Potrzebny jest czytelny program, jasne stanowisko (nieobecność w paradzie równości to błąd, KTOŚ powinien był być), również w bitwie o „Agatę” lewica powinna być widoczna. SLD powinno przestać zajmować się sobą i jak najszybciej bronić swoich zasad (jeśli je ma…).
BITWA O IRLANDIĘ. We czwartek referendum „lizbońskie” w Irlandii – jedynym kraju, który ratyfikuje „Lizbonę” w ten sposób. Traktat wisi na włosku. Bój jest wyrównany. Podobał mi się komentarz w „GW”, którego autor twierdził, że polski premier (a może nawet prezydent) powinien pojechać do Dublina i namawiać tamtejszych Polaków, by głosowali „za”. A nasi przywódcy bardziej mają w głowie piłkę nożną lub „Bolka” (każdy gra w coś innego), niż to, co naprawdę ważne.
BITWA O EURO 2008. Jestem umiarkowanym kibicem. We czwartek będę kibicował „naszym chłopcom”, „biało-czerwonym” itp. Ale kiedy patrzę na te zapijaczone gęby kiboli, ubranych w barwy narodowe i pokazywane do znudzenia w telewizji, to mam ochotę wyłączyć telewizor. Rozumiem prof. prof. Magdalenę Środę i Janusza Czapińskiego, którzy dystansują się (w TVN24) od tego szaleństwa, nie chcą, żeby świat wariował na punkcie piłki nożnej, ale nie zgadzam się, że to wszystko komercja. Nie. Gdzieś na dnie pozostaje prawdziwy sport, odwieczna rywalizacja, piękna gra, której wynik pozostaje do końca otwarty (pomijam korupcję na poziomie klubowym). Szwedzi, Hiszpanie i Niemcy pokazali już piłkę najwyższym poziomie. To poziom dla naszych niedostępny, ale liczę, że w meczu o wszystko z Austrią wstydu nie przyniosą.