Sami sobie winni?
Rocznica goni rocznicę. Ledwie odtrąbiono stulecie odzyskania niepodległości, a już w kalendarzu pojawiła się rocznica zamordowania pierwszego prezydenta odrodzonej Polski Gabriela Narutowicza (grudzień 1922 r.), a następnie rocznica śmierci Romana Dmowskiego, twórcy obozu narodowego i jednego z ojców niepodległości (2 stycznia 1939 r.). Rok bieżący, w którym kumulują się ważne rocznice, będzie obfitował w ogniste polemiki.
Zgodnie z obowiązującą polityką historyczną, która każe pamiętać tylko czyny chwalebne, zarówno autentyczne, jak i te wyprodukowane na potrzeby pedagogiki dumy, rocznica zabójstwa prezydenta Narutowicza potraktowana została dyskretnie. Natomiast z okazji rocznicy śmierci Romana Dmowskiego w „Gazecie Polskiej” (2 stycznia) ukazał się esej „Roman Dmowski – duszy polskiej budziciel”. Autor Piotr Dmitrowicz, historyk związany z Telewizją Republika i „GP”, przybliża czytelnikom życie i dzieło Dmowskiego: gimnazjum, kółko samokształceniowe, działalność w organizacjach młodzieżowych, „Myśli nowoczesnego Polaka”, spotkanie z Piłsudskim w Tokio, „Niemcy, Rosja i kwestia polska”, konferencja pokojowa w Paryżu, Obóz Wielkiej Polski.
Dopiero pod sam koniec, dosłownie w przedostatnim akapicie artykułu, pan Dmitrowicz przypomina sobie, że Dmowski miał coś wspólnego z antysemityzmem, który raczej stara się zbagatelizować i zrozumieć. Oto wszystko, co ma do powiedzenia na ten temat w artykule: „Omawiając poglądy Dmowskiego, nie sposób pominąć kwestii antysemityzmu w jego działalności. Że takowy istniał, nie ulega wątpliwości, ale trzeba mocno podkreślić, że był to antysemityzm wynikający z istnienia wielkiej niezasymilowanej grupy społecznej z ogromnym wpływem na gospodarkę i nie miał on nic wspólnego z ideologią rasistowską. Był to, jak pisał przed laty profesor Paweł Wieczorkiewicz, raczej antysemityzm kulturowy”.
Tyle i tylko tyle pan Dmitrowicz. A gdzie religijne źródła antysemityzmu w Polsce, gdzie Kościół katolicki? To jedno, a po drugie – autor „wyjaśnia” antysemityzm przy pomocy argumentów, jakich używali antysemici: trzeba się było asymilować i nie rozpychać w gospodarce. Czyli Żydzi byli (i są) sobie winni. Gdyby się asymilowali i trzymali tam, gdzie ich miejsce (czyli gdzie?), toby im włos z głowy nie spadł. Są to sugestie nieuprawnione, o czym świadczy los Żydów zasymilowanych, jak również licznej biedoty. Od numerus clausus na uczelniach po zajścia uliczne – nikt nie zaglądał do kieszeni ani nie sprawdzał znajomości języka i kultury polskiej.
Co to jest „antysemityzm kulturowy”, pan Dmitrowicz nie wyjaśnia. Byłbyż to ten antysemityzm „wyssany z mlekiem matki” – jak z kolei twierdzą polakofobi? Tak się składa, że niedawno ukazała się w języku polskim świetna książka historyka amerykańskiego Pawła Brykczyńskiego „Gotowi na przemoc. Mord, antysemityzm i demokracja w międzywojennej Polsce” (Uniwersytet Michigan, tłum. M. Sutowski). Wkład Dmowskiego w niepodległość Polski był wielki, ale wielkie też były jego „zasługi” dla antysemityzmu.
Jeszcze w czasie powstania styczniowego 1863 roku – pisze Brykczyński – polscy działacze narodowi robili wszystko, co w ich mocy, by podkreślić wagę braterstwa i pełnej integracji Żydów w ramach polskiego społeczeństwa. Nawet Kościół katolicki, słusznie krytykowany za podsycanie inspirowanej, religijnej „judeofobii”, był bardzo krytyczny wobec manifestowania antysemityzmu w życiu politycznym.
Obraz ten – czytamy dalej – zaczął się zmieniać w latach 80. XIX wieku wraz z powstaniem obozu Narodowej Demokracji z Romanem Dmowskim na czele, który to obóz ostatecznie uczynił nienawiść do Żydów głównym filarem swej polityki.
Piłsudski tymczasem głosił, że obca nam jest wszelka nienawiść plemienna i narodowościowa”. Książka Brykczyńskiego pomaga zrozumieć jeden z najbardziej skomplikowanych i tragicznych węzłów naszej historii. Może i pan Dmitrowicz czegoś się z niej dowie, zanim zacznie się rocznicowa bijatyka.