Duda w USA – kosztowny początek
Za wcześnie na bilans pierwszego, najważniejszego dnia wizyty pary prezydenckiej w USA. Pierwsze uwagi: największym beneficjentem wizyty jest sam prezydent Duda.
Od tej chwili będzie pokazywany jako ten, który doprowadził do zwiększonej obecności wojskowej Stanów w Polsce, do wzrostu znaczenia naszego kraju na wschodnich rubieżach NATO, do poprawy stanu naszego bezpieczeństwa, do wzrostu rangi dowództwa w Poznaniu etc.
Trudno mieć o to pretensje. Nie zapominajmy, że Andrzej Duda nie jest pierwszym polskim prezydentem w USA, przed nim wizyty (i to państwowe, a więc wyższej rangi) składali Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski.
Czegoś na miarę „we, the people” Duda nie powiedział. Nie wspomniał także bardzo popularnego w USA Lecha Wałęsy. Nie jest także przewidziane jego wystąpienie do obu Izb Kongresu.
Ile za pierwsze sukcesy prezydenta Dudy zapłaci nasz kraj – o tym można i trzeba dyskutować. Świetny biznesmen Trump wyliczał po kolei: 32 samoloty F-35 (po 100 mln dol. lub więcej), całkowite pokrycie przez Polskę kosztów stacjonowania około tysiąca dodatkowych żołnierzy amerykańskich, koszty infrastruktury itd. I jeszcze gaz…
Polska zapłaci, Ameryka pomoże znaleźć pieniądze. Dalece nie wszystko da się przeliczyć na pieniądze, bezpieczeństwo musi kosztować, ale ile? Poczekajmy, aż odezwą się eksperci.
Na plus Dudzie można zapisać, iż kilkakrotnie w swoim przemówieniu, przemyślanym przecież wcześniej, powoływał się na naszą obecność w Unii Europejskiej, którą jeszcze niedawno nazywał „wyimaginowaną” wspólnotą. Natomiast w żaden sposób nie można zgodzić się z Dudą, kiedy mówił o Sądzie Najwyższym w Polsce, uogólniając pojedyncze przypadki do komunistycznej jaczejki.
Podobnie jak przesadził, mówiąc, że Żołnierze Wyklęci walczyli w Polsce jeszcze 20 lat po wojnie. Były to fragmenty przemówienia skierowane na rynek wewnętrzny, polski, ale i tak niepotrzebne. Bzdury o SN i o przestrzeganiu w Polsce wszystkich reguł demokracji mógł sobie prezydent darować, nie przynoszą one chluby głowie państwa.
Niedobrze się stało, że po wystąpieniu Andrzeja Dudy prezydent USA poczuł się zobowiązany do wypowiedzenia kilku pozytywnych zdań na temat możliwości lepszych stosunków z Rosją.
W sumie pierwszy dzień wizyty pozytywny, ale mogło być lepiej, a może i taniej.