Szary człowiek
Za kilka dni nowy rok. Dla ludzi myślących nie będzie to rok łatwy. Po pierwsze – wybory. Na pewno rozgorzeje walka, pełna oskarżeń i radykalnych sądów pod adresem kandydatów – Kaczyńskiego, Tuska, Olechowskiego, Szmajdzińskiego i innych.
Kaczyński – wiadomo: Prezydent swojego brata, PiSowiec w pałacu, pamiętliwy, złośliwy, zakompleksiały. Tusk – wiadomo: obły, bezideowy, bez skrupułów, człowiek bez właściwości. Olechowski – to jasne: leniwy, bogaty, uwikłany, z rodowodem w PRL. Szmajdziński – komuch, dinozaur, aparatczyk, skamielina. Byłoby dobrze, gdyby w nadchodzącej kampanii ludzi nie przekreślano jedna kreską, gdyż pomiędzy białym a czarnym jest wiele odmian szarości. Człowiek jest przede wszystkim szary. Antoni Macierewicz nie jest moim faworytem, ale nikt mu nie odbierze zasług w opozycji. Aleksander Kwaśniewski raz czy drugi zachował się nieodpowiedzialnie, ale nie zmienia to faktu, że był najlepszym prezydentem.
Po drugie – przed nami rok rocznic, rocznica wydarzeń 1970 i 1980 roku, oczywiście czerwiec, wrzesień, październik, grudzień, a Polacy lubią kłócić się o historię. Co roku rocznica Powstania Warszawskiego czy stanu wojennego niekoniecznie sprzyja sądom sprawiedliwym, częściej mamy do czynienia ze ślepą apologią lub bezwzględnym potępieniem. Tymczasem fakty i ludzie rzadko są białe lub czarne. Ładnie pisał o tym w świątecznej „GW” znany historyk i publicysta, prof. Timothy Garton Ash a propos Jedwabnego: „Chodzi bowiem o głębszą prawdę: do czego zdolni są ludzie, gdy znajdą się w złym miejscu o złym czasie (miasteczko na wschodzie Polski najpierw okupowane przez Sowietów po pakcie Ribbentrop – Mołotow, potem przez nazistów, by wreszcie znaleźć się we władzy polskich komunistów hołubionych przez Armię Czerwoną – to niemal definicja takiego złego miejsca i czasu). Szczęśliwy ten – i niech to przyzna – kto z łaski geografii nie urodził się w takim miejscu i czasie.
Jednak wszyscy kroczymy tą drogą, choć omijając takie skrajności. I nie jest tak, że jedni tylko dranie, a inni – wyłącznie bohaterowie. Czasem ci sami ludzie postępują raz strasznie, a raz wspaniale. Umiemy być gorsi od małp i lepsi od aniołów. Jesteśmy słabi. I jesteśmy silni. Niesiemy brzemię winy, ale też zasługujemy na łaskę”.
Jedni i ci sami ludzie potrafią zachować się odważnie i pięknie, by innym razem postąpić odwrotnie. Józef Hen („Dziennik 2000-2007”) opisuje, jak na spotkaniu z czytelnikami w Moskwie, w 2004 roku, zabrał głos niejaki W. Oskocki i publicznie przeprosił za to, że w 1956 roku (!) w „Litieraturnoj Gazietie” zaatakował Józefa Hena, jako „burżuazyjnego nacjonalistę” (wyszła wtedy po rosyjsku książka J.H. „Skromny chłopiec w haremie”). Po prawie pół wieku Oskocki zdobył się na gest i pisarza przeprosił. „To ja zaatakowałem Józefa Hena – mówił. Przyszedłem tu, żeby pokajać się przed panem Henem nie w cztery oczy, lecz publicznie”.
Byłoby dobrze, gdyby w roku 2010 (i w następnych) więcej było tych, którzy – nieprzymuszeni – przyznają się do błędów, niż tych, którzy rwą się do oskarżeń i do wyroków, a w sprawie swoich błędów – milczą.