Dwie tragedie
Jeszcze człowiek nie odzyskał równowagi po katastrofie, a już nadszedł kataklizm. W tych warunkach trudno pisać o czymkolwiek innym, bo wszystko inne wydaje się nieważne.
Nasuwa się pytanie: Czy oba te wydarzenia – katastrofa lotnicza i powódź – mają coś ze sobą wspólnego? Moim zdaniem – tak. Nie wiem, jak to nazwać – niestarannością, luzactwem, lekceważeniem norm i przepisów, bylejakością, zacofaniem cywilizacyjnym? – Dokładnie nie wiem, ale coś w tym jest.
Nawet ci, którzy uważają, że przyczyny katastrofy pod Smoleńskiem były polityczne (błędna decyzja o drugich obchodach, presja odczuwana – nawet jeśli nie była wywierana – przez pilotów), muszą przyznać, że dużo było bałaganiarstwa i bylejakości. Nie można wszystkiego zwalać na ludzi, na ofiary. Już pomijam uwagi dotyczące szkolenia pilotów, ale lot był nie do końca przygotowany, lądowanie na lotniskach zapasowych nie było poważnie brane pod uwagę (o czym świadczy określenie godziny wylotu bez wystarczającego „zapasu” na dojazd z lotniska zapasowego), opóźnienie na starcie, brak wiadomości o warunkach meteo w Smoleńsku, niewystarczające przygotowanie do lądowania w Smoleńsku, zlekceważenie kolejnych ostrzeżeń z lotniska i od załogi polskiego samolotu, który wylądował wcześniej – wszystko to składa się na tragedię wręcz niewyobrażalną, na kompromitację i na katastrofę, jakiej nie było w dziejach świata. A jednocześnie wszystko to składa się na tę Polskę przed-nowoczesną, zwaną pogardliwie polnische Wirtschaft, na lekceważenie rozmaitych norm, na niską kulturę pracy, na pewne zacofanie cywilizacyjne.
Mówi się, że w czasie tragedii państwo polskie okazało się silne. Bez problemów marszałek Sejmu zaczął pełnić obowiązki prezydenta, wykonano ogromną, pełna poświęcenia pracę na miejscu, w Smoleńsku, w Moskwie (Ewie Kopacz należą się ogromne słowa uznania), w Krakowie, w Warszawie, podczas prawie stu pogrzebów, roztoczono opiekę nad rodzinami ofiar. Ale państwo – takie silne po tragedii – okazało się słabe PRZED tragedią. Przecież te wszystkie przyczyny, jakie złożyły się na katastrofę, nie wynikały ze złych charakterów, zło nie tkwi w ludziach, tylko w systemie pracy, szkolenia, sposobie myślenia, w funkcjonowaniu społeczeństwa i państwa oraz jego instytucji, w tym instytucji tak państwowej jak wojsko, i organów tak państwowych, jak wysokie władze. Niepodważalne sukcesy Polski w ostatnich dwudziestu latach, w tym wyniki gospodarcze, kazały zapomnieć o tym, że w określeniu „polnische Wirtschaft” nadal tkwi ziarno prawdy.
Widać to także teraz, w czasie powodzi. Widać postęp – wiele zatopionych domów to już nie żadne chaty kryte słomianą strzechą, ale gdzie one stanęły, dlaczego wydano zgodę na ich budowę tam, gdzie budować się nie powinno? Niektórzy ludzie skarżą się, że nie byli uprzedzeni o nadchodzącej klęsce żywiołowej, ale może system wczesnego ostrzegania nie jest odpowiedni? Prognozy pogody w mediach wskazywały na duże opady i możliwość „podstopień”, ale nie były alarmujące.
Teraz oczy wszystkich zwrócone są na Warszawę, na rząd, na premiera, bo Polska była przez kilka dziesięcioleci PRL krajem scentralizowanym, centrum decydowało o wszystkim, i te nawyki pozostały. W czasie zimy stulecia premier Jaroszewicz osobiście nadzorował pociąg z węglem na trasie Śląsk – Warszawa. Plus fakt, że to, co prywatne wyprzedza to, co wspólne, bardziej zadbane jest mienie prywatne od majątku wspólnego,
Zaufanie jest niskie, także do władz, które wzywają do ewakuacji, zaufanie do sąsiadów, także do policji, która ma stać na straży mienia czasowo opuszczonego. I znów akty wielkiego poświęcenia mieszają się z brakiem poczucia odpowiedzialności. Coś w tych katastrofach jest wspólnego.