Muzyka łagodzi obyczaje
Córka moja dba o mój rozwój intelektualny, co jest zajęciem syzyfowym, widocznie chce mnie przerobić na „wykształciucha”. Najpierw zabrała mnie do Zachęty na wystawę Legera, a wczoraj skłoniła do pójścia z żoną na ostatni koncert wielkiego festiwalu pianistycznego w Warszawie. Nie stawiałem większego oporu, ponieważ program był znakomity – dwa koncerty fortepianowe, jeden – Mozarta i jeden Chopina. Czegóż można chcieć więcej w rocznicę Porozumień Sierpniowych i w przeddzień rocznicy napaści hitlerowców na Polskę? Poszedłem nie tyle dla uczczenia rocznic, tych prywatnie nie obchodzę, ale po to, żeby choć na jeden wieczór odwrócić się plecami od bieżącej polityki, nie oglądać „Faktów” ani „Wiadomości”, nie patrzeć na Giertycha, Leppera i premiera, skłóconych dziennikarzy, załganych polityków.
Eksperyment powiódł się częściowo, i to nie dlatego, że w pierwszym rzędzie w Teatrze Wielkim siedzieli pp. Marek Jurek i Ludwik Dorn – twórca pojęcia „wykształciuchy”, bo nie musiałem o nich myśleć, ale dlatego, że trudno nawet na kilka godzin zapomnieć o otaczającej nas rzeczywistości. W takich chwilach żałuję, że nie jestem architektem, dentystą czy pianistą, który nawet nie wie, kto to jest Roman Giertych. Pamiętam, jak w latach 70-ych poznałem Seweryna Krajewskiego – kompozytora, gitarzystę i piosenkarza, który razem z Agnieszka Osiecką stworzył wiele pięknych piosenek („Nie spoczniemy nim dojdziemy” i inne). Otóż z rozmowy wynikało, że Seweryn nie wiedział kto to jest (!!!) Edward Gierek, ówczesny władca Polski. Nie zaprzątał sobie głowy takimi głupstwami. W lesie k. Michalina, gdzie Seweryn spędza całe życie (chyba, że był „w trasie”), Gierek się nie liczył.
Wczoraj na koncercie w Teatrze Wielkim polityka była nieobecna (acz dwaj politycy – tak). Można było na chwilę odpocząć od opluwania najlepszego okresu naszej historii i najlepszych ludzi naszego pokolenia, można było nie oglądać obchodów, które nie potrafiły zgromadzić nawet dwóch, a co dopiero trzech, prezydentów, można było choć na chwilę zapomnieć o nikczemnym porównaniu jednego z ojców demokratycznej Polski – Jacka Kuronia – do zdrajców narodu, porównaniu jakiego dokonał minister Edukacji, wicepremier rządu odnowy moralnej, po żałosnej publikacji „Życia Warszawy”, można było nie myśleć o Jacku Kurskim, który urządza kpiny z sądu, zapomnieć o redaktorze Pompowskim z „Dziennika”, który – oczywiście w imię prawdy historycznej – zaglądał do majtek i do portmonetek działaczy opozycji demokratycznej, można było zapomnieć o funkcjonariuszach Orwellowskiego Ministerstwa Prawdy, jakim stał się IPN, o nowej polityce historycznej, która strąca z piedestału polityków, którzy negocjowali przy okrągłym stole, a na ich miejsce buduje pomniki Kurasiowi, który mordował.
O wszystkim tym starałem się zapomnieć podczas koncertu. Chyba nie tylko ja, bo publiczność nie chciała puścić wybitnego pianisty wietnamskiego Dang Tai Son oraz holenderskiej Orkiestry XVIII Wieku pod batutą Fransa Bruggena, którzy musieli wielokrotnie wychodzić na estradę do ukłonów.
Niestety, wszystko co dobre ma swój koniec, muzyka umilkła, a dziś od rana zaczęła się młócka, znów gra wielka orkiestra odnowy moralnej pod batutą Jarosława Kaczyńskiego, z takimi solistami jak Roman Giertych, a usłużna prasa pisze, że wielki dyrygent, który wystąpił w Brukseli, gdzie był zaledwie kilka godzin, „podbija Europę”. Cieszę się, że premier wybrał stolicę Unii Europejskiej i że poszło mu tam dobrze, bo to jest nasz, polski premier, ale żeby zaraz podbił Europę – to chyba „Dziennik” przesadził. Od pierwszego wejrzenia to może mnie tylko podbić Naomi Campbell – też ma podobno trudny charakter, ale za to jakie nogi!
Życzę przyjemnego weekendu i zachęcam do kultury – ona łagodzi obyczaje!