Zbędna fatyga
Z oburzeniem dowiaduję się, że polska dyplomacja zabiega o to, żeby Prezydent Bush przyjął premiera Jarosława Kaczyńskiego. Żeby się z nim spotkał, choćby na chwilę, choćby na momencik, na jakimś przyjęciu, na lotnisku, w windzie, między jedną a drugą bombą zrzuconą na Irak, lub w innych okolicznościach. Byle tylko w świat poszła wspólna fotografia: męski uścisk dłoni, szeroki uśmiech supermocarstwa i jego strategicznego sojusznika w Europie Wschodniej. Czy to nie jest oburzające, że nasz premier antyszambruje w Białym Domu?
Przecież to jest stawianie sprawy do góry nogami – powinno być odwrotnie: to George Bush jr powinien błagać i żebrać o spotkanie z premierem Czwartej RP, Jarosławem Kaczyńskim. No, bo zobaczmy „who is who”. Nasz premier jest absolutnym i niekwestionowanym władcą kraju z ponad tysiącletnią historią, kroczy od sukcesu do sukcesu, obalił trzecią rp (ortografia łże-maturzystów hand made by Roman Giertych), cieszy się ogromnym poparciem obu izb naszego Kongresu, czyli Sejmu, po każdym jego oświadczeniu państwa ościenne drżą ze strachu (Putin boi się wystawić nosa z Kremla, a Frau Merkel biegnie do telefonu), potrzebował zaledwie kilku godzin, żeby podbić Europę, wytycza politykę wschodnią Unii Europejskiej i politykę zachodnią Timoru Wschodniego, poprawia stosunki z Afryką, Chinami i Indiami, w kraju wziął w cugle zagraniczne koncerny „Eureka!!” i innych złodziei, sędziów (także piłkarskich) odgwizdał, a pozostali czekają, koniunkturę podgrzał, zapał Ligi ostudził, historię ujawnił, komunistów zdekomunizował, agentów (Rutkowski) zlustrował, Zytę pocieszył, wartości krzewi wszem i wobec, a do tego zakochała się w nim pewna pani ze Słupska.
Na tym tle George W. Bush jest nieudacznikiem (syn agenta, nawet szefa CIA, ambasadora starego układu rządzącego Ameryką przy ONZ przed „odzyskaniem” Departamentu Stanu), do władzy doszedł w szemranych okolicznościach („cud wyborczy na Florydzie”, gdzie gubernatorem jest jego brat, Jeff), łże-prezydentem, który oszukał świat w sprawie broni masowego rażenia w Iraku, nałgał w sprawie nieistniejących więzień dla terrorystów i jeszcze wciągnął w to kłamstwo niewinny kraj, do tego stopnia, że w trosce o sojusz z USA nasi politycy mają nosy długie, jak stąd do Brukseli, kroczy od porażki do porażki, we własnym kraju ma poparcie najniższe od lat, a w innych państwach – szkoda mówić (poza naszym państwem), skompromitował neokonserwatystów, pociągnął na dno bliskiego sojusznika – Hiszpana Aznara, spada w otchłań niezawodny Tony Blair, a teraz jeszcze ten nieudacznik z Białego Domu chce się przytulić do naszego premiera, Jarosława Kaczyńskiego, żeby się z nim sfotografować, dać mu do potrzymania swoją tarczę, ogrzać się promieniującym od niego ciepłem.
A kysz, a kysz, a kysz! „Stay away”, czyli nasz premier jest dla Waszmości „off limits”! Po co nam to, komu to służy, czyli „cui bono”? Żeby cały świat obiegła fotografia jak GBW ściska Kaczyńskiego? Lepiej niech ucałuje Tuska – ten nie da się prosić, bo opozycja musi zaistnieć. Jak będzie fotografia z GWB, to wklei ją w spot reklamowy. Tylko trzeba poprosić o format.
PS. Pukanie do drzwi Białego Domu to zbędna fatyga.