Propozycja nie do odrzucenia
Zamienię braci Kaczyńskich na siostry Williams. W ramach kuracji odwykowej od polityki, ostatni weekend spędziłem na kortach stołecznej „Warszawianki”, gdzie odbywał się piękny turniej z udziałem gwiazd światowego tenisa. Rzuca się w oczy kontrast pomiędzy naszym krajem, który jest prowincją tenisową, a wielkim turniejem, jaki się u nas odbywa. Kontrast pomiędzy kortami „Warszawianki”, które – acz zadbane i może najlepsze w stolicy – są szalenie ubogie w porównaniu z obiektami w innych krajach (prawie wszystko, oprócz kortów, jest tu prowizoryczne – restauracja w namiocie, dwie trybuny na rusztowaniach, toalety przenośne), a wspaniałymi zawodniczkami, które do nas przyjeżdżają. Aż cud, że w tych warunkach organizatorzy, tenisistki i publiczność dają sobie radę. Szyki pokrzyżował dopiero niedzielny deszcz, który nie zezwolił na rozegranie finału pomiędzy Justine Henin – najlepszą dziś tenisistką na świecie – a rewelacyjną Aloną Bondarenko z Ukrainy, która w drodze do finału pokonała samą Venus Williams!
To piękny turniej, w którym wszyscy stanęli na wysokości. Drogawe bilety oraz stosunkowo niewielka popularność tenisa w Polsce spowodowały, że na trybunach nie było hołoty, szalikowców i pijaków ze stadionów piłkarskich, ci szykują się dopiero na Euro 2012. Publiczność zachowywała się ze znawstwem i z reguły sprzyjała słabszym. Doping dla Rosjanki, Swietłany Kuzniecowej z jej meczu z Venus Williams był tak ogromny (i skuteczny), że sam byłem zdumiony. Swietłana nie jest ani tak sławna, ani tak wysoka i strzelista jak Venus, a mimo to zyskała sobie sympatię Warszawy, którą jej amerykańska rywalka cieszy się od dawna. Wojtek Fibak napisał wręcz, że doping dla Rosjanki wydawał się nawet przesadny, niesprawiedliwy wobec V.W. Ażeby pocieszyć „starego Williamsa” – ojca Sereny i Venus, przygnębionego porażką córeczki – złożyłem mu propozycję nie do odrzucenia: Zamienię braci K. na siostry Williams (i jeszcze dorzucę KGHM z Adamem Glapińskim), bo Papa W. inwestuje w surowce.
Publiczność była ta sama, co zawsze – układ, czyli łże-elita, „ludzie, którzy zrobili karierę w PRL” i na świecie: Wojtek Fibak, Kordian Tarasiewicz – nestor tenisa polskiego, przed wojną właściciel palarni kawy, Tomasz Jastrun – pisarz, prof. Michał Kleiber, prof. Stefan Meller – Mister Twister, były minister, pan Solorz, którego telewizja o niejasnej proweniencji transmitowała turniej, prof. Janusz Makarczyk – sędzia trybunału międzynarodowego w Luksemburgu (w III RP wiceminister Spraw Zagranicznych), zapalony tenisista, obecny co roku, tenisiści leworęczni – Longin Pastusiak i Jerzy Szmajdziński (SLD), prezes PZT Waldemar Dubaniowski, dyrektor sportowy PZT Łukasz Andrzejewski, którego pamiętam jeszcze jako trenera „Spójni”, a potem opiekuna naszych reprezentantek, kiedy grały w Chile, adwokatura, biznes, piękne kobiety.
IV RP jeszcze tenisa nie odzyskała. Niektóre rodziny reprezentowane były przez dwa, a nawet trzy pokolenia, bo tenis to gra towarzyska. W przerwach pomiędzy kolejnymi spotkaniami można szmuzować (od słowa shmoose lub schmooze- snuć się, gaworzyć), czyli pogadać ze znajomymi o wszystkim i o niczym, nie ryzykując, że spotka się prezesa Netzla, posła Wierzejskiego czy Kurskiego. Nie widziałem też Platformy. Rzucał się w oczy brak Bohdana Tomaszewskiego, któremu życzę zdrowia, a bez którego ten turniej jest uboższy.
Może Państwo się zdziwią, że wprowadziłem tematykę inną niż polityczna do bloga, najpierw muzyczną, teraz tenisową, ale to dla higieny umysłowej, żeby przypomnieć, że istnieje życie poza Lepperem i Gosiewskim. Na „Warszawiance” nie widziałem koalicji rządzącej, ale też i nie tęskniłem. Premier dba o futbol, Giertych o puchar swojego imienia (bo go premier nie wstawił do drużyny przygotowującej Euro 2012), min. Gosiewski dba o naszą kondycję moralną i będzie de(z)ubekizował. O losach ubeków będzie decydowało nadzwyczaj bezstronne kolegium przy premierze Rzeczpospolitej, złożone z trzech prokuratorów mianowanych przez Ziobrę i dwóch delegatów IPN. Jury – paluszki lizać! Kogo wyrzucą na bruk (za najniższą rentę trudno mieszkać gdzie indziej), tego pocieszy minister Ujazdowski i jego dekomunizacja. Ulica, na której będą leżeć, na pewno nie będzie nazywała się „Kasprzaka”, „Duracza”, ani – broń Boże! – „Lecha Wałęsy”. O to zadba min. Ujazdowski, o którym plotka mówiła, że jest kandydatem na marszałka Sejmu, miałby to być ukłon w stronę inteligencji, w odróżnieniu od licznych ukłonów pod adresem półinteligencji.
***
PS. Od czasu do czasu Państwo zastanawiają się, czy i jak reagować na wpisy kilku oszołomów, obsesyjnych nienawistników, którzy wykorzystując tolerancję moderatorów z „Polityki”, rozpychają się na blogu. Moja odpowiedź: ignorować. Zgadzam się ze Stefanem, który (5.05) pisał: ze śledziennikami „nie ma sensu polemizować. To są przypadki nieuleczalne. Najlepiej, z pożytkiem dla forum, jest tych ‘mędrców’ ignorować.” Każda odpowiedź to dla nich zaszczyt i przyjemność. To ludzie niepodatni na argumenty, nie warto tracić czasu i wdawać się w dyskusje. Na szczęście każdy komentarz na blogu jest POPRZEDZONY pseudonimem autora(-ki), dzięki czemu niekoniecznie trzeba każdego czytać, a co dopiero każdemu odpowiadać. Spróbujcie, a przekonacie się, że można ich ominąć.