Kto tu zwariował
„Przegraliśmy bitwę o przeszłość”, „przegraliśmy bitwę o historię” – mówili działacze opozycji demokratycznej, kiedy w latach 90. lewica postkomunistyczna (innej praktycznie nie było) wróciła do władzy. Więc teraz, kiedy lewica ledwo dyszy, prawica odzyskuje historię, pisze od nowa podręczniki, burzy i stawia pomniki, zmienia nazwy ulic i lustruje patronów szkół. Jeden z najczęściej powtarzanych sloganów brzmi:
Nie da się budować przyszłości bez rozliczenia (zrozumienia, wyjaśnienia etc) przeszłości.
Poglądu tego nie należy jednak interpretować dosłownie, po prostacku, tak jak to się dzieje dzisiaj.
Wystarczy wspomnieć, że kraje będące wzorem transformacji od dyktatury do demokracji, tj. Hiszpania i Chile, postąpiły wręcz odwrotnie, i to w pełni świadomie. W Hiszpanii pod patronatem króla, po śmierci Franco obyło się bez skakania sobie do oczu, bez rozdzierania ledwie zabliźnionych ran, ministrowie z czasów dyktatury pozostali w życiu politycznym, a nawet w rządzie, najpierw w Madrycie, a potem, jeszcze do niedawna, w prowincjach. Dopiero teraz, kiedy lewica usiłuje „odzyskać przeszłość”, rozliczyć morderców, ekshumować ofiary dyktatury – prawica protestuje przeciwko wzniecaniu podziałów, manipulowaniu historią itd.
Podobnie w Chile, gdzie jeszcze kilka lat temu miałem do czynienia z dyplomatami, którzy pracowali w MSZ pół wieku bez przerwy – za socjalizmu Allende, za dyktatury Pinocheta, i obecnie – za demokracji. Kiedy chciałem wykonać polecenie ówczesnego premiera Cimoszewicza (1997 r.) i złożyć wiązankę kwiatów na głównym stadionie stolicy, który służył za obóz, gdzie zamordowano m.in. słynnego piosenkarza Victora Jarę, okazało się, że nie ma tam najmniejszej tablicy pamiątkowej, nie mówiąc już o pomniku ofiar. W ramach „transformacji przez zapomnienie”, po upadku Pinocheta większość Chilijczyków „wybrała przyszłość”, a odzyskiwaniem historii zajmowała się i zajmuje głownie lewica. Może gdyby Hiszpanie i Chilijczycy oddali się rozliczeniom zamiast pojednaniu, ich kraje nie byłyby dziś symbolami sukcesu?
We wszystkim, także w odzyskiwaniu historii, pośpiech jest złym doradcą. Obecne władze w Polsce, chcąc upokorzyć i ukarać jak najwięcej autorytetów z obu stron barykady – od Jaruzelskiego po Geremka i Michnika – same kręcą bicz na siebie. Zamiast okazać kulturę polityczną mszczą się nie wiadomo za co, chyba za niedostatek własnych zasług i kompleksy na tym tle.
Wcale mnie więc nie dziwi, że Polska – ustami Romana Giertycha – nie zgodziła się na pomysł opracowania wspólnego, europejskiego podręcznika historii. Wszak kto kontroluje przeszłość – ten kontroluje teraźniejszość (vide IPN, nowa polityka historyczna, pomniki Dmowskiego i Kurasia – „Ognia” zamiast pomników komunistów oraz sołdatów) i kształtuje przyszłość. Bez wroga, choćby z przeszłości, przeciwko komu, a przede wszystkim – wokół kogo, bylibyśmy silni, zwarci i gotowi? Zainteresowanym historią i literaturą polecam artykuł dra Piotra Laskowskiego, dyrektora liceum im. Jacka Kuronia, który skomentował (w „GW”) tematy maturalne z języka polskiego, jako sprzyjające patriotyczno – martyrologicznym frazesom.
Zredukowanie jednego z najlepszych polskich tekstów literackich („Dziady”) do formułek o cierpieniu młodzieży za ojczyznę w XIX wieku to akt kulturowego barbarzyństwa.
Po przeanalizowaniu tematów brytyjskich i polskich, autor dochodzi do wniosku, że „propagowany przez ministra sposób myślenia o humanistyce zamienia ją w bezlitośnie nudną ideologiczna łupaninę, odcinając młodych Polaków od możliwości intelektualnego dialogu z rówieśnikami z Zachodu.”
I o to, Panie Dyrektorze, chodzi, żebyśmy się w dialog z Zachodem nie wdawali, jeno wbijali Zachodowi do głowy naszą wizję świata i okolic. Nie na kolanach – tylko na stojaka, z podniesiona głową. (Dziennikarze „Przeglądu” w rozmowie z Geremkiem wręcz oglądali jego spodnie, żeby sprawdzić, czy od klęczenia przed Zachodem są wyświecone na kolanach).
Jedyna pociecha, to – jak pisze Jacek Żakowski – że miejsce Polski w Europie jest trwałe, a miejsce Giertycha w rządzie – epizodyczne, za przynależnością Polski do Europy jest 60-90 proc. Polaków, a za partią Giertycha opowiada się 1-6 proc. rodaków.
Jeśli chodzi o Europę, to jestem już zdezorientowany. Kiedy Francja – ukochana córa Europy – wybiera na prezydenta Sarkozy’ego, to jest cacy. Natomiast kiedy ta sama Francja, ustami obojga kandydatów na prezydenta, bierze w obronę Geremka – to jest be, to jest ogłupionym salonem. Bronisław Wildstein (w „Rz.”) ubolewa nad ciemnotą Europejczyków, zwłaszcza tych z salonu. Od włoskiej „La Repubblica” po szwedzki „Dagens Nyheter” – wszyscy stają w obronie Geremka przed polskim rządem. Nawet w Afryce Południowej miejscowa gazeta „Guardian&Mail” lituje się nad Jaruzelskim. Rycerze IV RP nie zdołali jeszcze nawrócić wszystkich Polaków, a teraz okazuje się, ile jeszcze zostało roboty w Europie i w Afryce. Kiedy Zachód ujmował się za „Solidarnością” to był cacy, a kiedy upomina się o Geremka, to jest ogłupiałym salonem, opanowanym przez lewicę
W dodatku ten Sarkozy zapewnia, że chce być „prezydentem wszystkich Francuzów”. Chyba ma jednak nie w porządku pod sufitem. Nasz prezydent nigdy nie obiecał, że będzie prezydentem wszystkich Polaków. I słowa dotrzymał.