O jedno zdanie za dużo
Absolutnie nie zgadzam się z tym, co pisze znany angielski historyk i publicysta Paul Johnson, którego felieton w konserwatywnym tygodniku „The Spectator” znalazłem w naszym „Forum”. Oto fragment, który mnie poruszył:
Brukselska Europa łączy w sobie najgorsze cechy tworzących je narodów: francuską arogancję, włoska korupcję, niemiecką ograniczoność w postrzeganiu świata, hiszpańską słabość do rozlewu krwi, holenderski upór, belgijską tchórzliwość, portugalskie krętactwo, austriacki antysemityzm, nie mówiąc już o słowiańskim wkładzie w postaci polskiego braku realizmu, czeskiego zakręcenia, słowackiej sztuki udzielania wymijających odpowiedzi, nie wspominając też o węgierskiej przebiegłości. UE to najgorsze, co się przytrafiło Europie od czasu II wojny.
Brytyjski historyk zgadza się z Benedyktem XVI, że Unia, jako biurokratyczny twór pozbawiony chrześcijańskich i kulturowych korzeni, skazana jest na zapomnienie. Ja myślę odwrotnie: Unia to najlepsze, co przydarzyło się Europie po II wojnie, a najgorszy był komunizm, którego Johnson nie doświadczył na własnej skórze. Unia to francuskie liberté, égalité, fraternité, a także świeckie państwo oddzielone od Kościoła, włoski sposób życia, niemiecka muzyka, hiszpańska umiejętność wyciągania wniosków z historii i ograniczenia żądzy krwi do corridy, holenderska tolerancja dla dziwaków wszelkiego rodzaju, belgijskie współżycie narodów (i restauracje), portugalski Chrystus skierowany w stronę Ameryki, austriacki Mozart, Salzburg i Gemutlichkeit, polski hydraulik w Europie, czeskie zakręcenie, słowackie Tatry i Romowie, austro – węgierska literatura, z Kafką i Maraiem na czele, i – last but not least – brytyjskie miejsca pracy dla Polaków.
Unia to potężna zapora przed ksenofobią, gwarancja, że Polska nie dostanie się w łapy żadnego z sąsiednich mocarstw, że Niemcy i Rosja nie będą rozpychać się na kontynencie, Stany Zjednoczone będą naszym partnerem, a nie patronem, to gwarancja, że człowiek skrzywdzony gdziekolwiek w Europie, będzie mógł jeszcze pokładać nadzieje w Strasburgu. I że brytyjski historyk, dworując ze słabości narodów europejskich, następnym razem nie zapomni o słabościach Brytyjczyków.