Myślenie wielowymiarowe
fot. Tomasz Wawer, AG
Chciałem nie pisać o przeprosinach, ale presja wydarzeń jest taka, że trudno o tym nie wspomnieć. Biedny to kraj, w którym naburmuszony prezydent milczy przez 10 dni po wyborach, a kandydat na kandydata na premiera musi przepraszać za cudze grzechy. Ale stało się: Tusk przeprosił i postąpił słusznie, bo dobro Polski wymaga, żeby konflikt prezydent – premier był jak najmniejszy. Warto uciszyć swoje ambicje i wykrztusić słowo „przepraszam”, aczkolwiek cała sytuacja jest tragikomiczna: zwycięski przywódca największej partii przeprasza za pośrednictwem telewizji obrażonego prezydenta. Od czasu słynnego artykułu o kartoflu niewiele się zmieniło. Nie jestem entuzjastą Platformy, ale odnoszę wrażenie, że ataki na PO i na Tuska ze strony PiS i premiera były bardziej brutalne i Tusk również mógłby czekać na przeprosiny, ale co by to dało? Poza tym, jak prezydent zechce, to przeprosiny uzna za spóźnione, nieszczere, wymuszone i niebyłe. Kwaśniewski też przepraszał za PRL – i co to zmieniło?
Kolejne sygnały z Pałacu Prezydenckiego, takie jak długotrwale milczenie po wyborach, zamówienie ekspertyzy (!), która ma stwierdzić, czy misję utworzenia rządu prezydent musi powierzyć przywódcy zwycięskiej partii i największego ugrupowania w Sejmie, oczekiwanie przeprosin, zwlekanie z gratulacjami, wypychanie min. Kamińskiego przed kamery i do mikrofonu, zastrzeżenia do Radosława Sikorskiego (typu „wiem, ale nie powiem”) – wszystko to są szpile pod adresem Tuska i jego partii. Małostkowe, złośliwe, żałosne. Nie wierzę w pogłoski, iż PiS stawia na szybkie wybory i liczy na fiasko debaty budżetowej. W takich przyspieszonych wyborach partia braci Kaczyńskich zebrałaby takie cięgi, iż by się od nich nie pozbierała, a to nie są samobójcy.
Staram się trzymać z daleka od spekulacji personalnych – za kilka dni wszystko będzie jasne. Wziąłem się więc za robotę bardziej „intelektualną”, mianowicie przeczytałem rozmowę „Rz” z prof. Andrzejem Zybertowiczem, głównym doradcą prezydenta do spraw bezpieczeństwa państwa. Tytuł: „Kaczyński potrzebował prania mózgu”. Nie jest to lektura budująca. Na wstępie, mówiąc o wynikach wyborów, profesor stwierdza, że „Przeciwnikom PiS udało się stworzyć tkanką quasi-kulturową, w której tandetne kpiny z PiS były dopuszczalne.” Określenie „quasi-kultura” do złudzenie przypomina „łże-elitę”. Panowie są zdania, że kto jest z nimi – ten jest kulturą i elitą, a kto przeciwko – ten jest łże i quasi.
No dobrze, zapytają Państwo, a ta młodzież i mieszkańcy miast, te 3 mln nowych wyborców – to przecież nie jest żadna elita, nawet quasi, wielu z nich dopiero wchodzi w życie – co oni są winni? Ano, są, bo „skąd ci młodzi czerpali wiedzę o PiS i projekcie IV RP?” – pyta główny doradca, i odpowiada: „z mediów. Tren obraz był celowo zmanipulowany. PiS poniosło porażkę w zarządzaniu przestrzenia masowej wyobraźni.” A z jakich to mediów młodzi ludzie czerpali te fałszywą, zmanipulowaną wiedzę? Może z publicznej telewizji? Od Jana Pospieszalskiego? A może z felietonów Stanisława Michalkiewicza w Polskim Radiu? Z Radia Maryja? Może z największej gazety codziennej – „Faktu”? Z tygodnika „Wprost”? Wszak największa telewizja, największe radio, największa gazeta, najbardziej cytowany tygodnik i najbardziej cytowana „Rzeczpospolita”, nie mówiąc o wielu zwolennikach w takich pismach jak „Dziennik” – wszyscy oni stali murem za IV RP. Przecież TVP jest najbardziej oglądana, Polskie Radio najbardziej słuchane, a „Fakt” – najbardziej czytany. Więc zwalanie wszystkiego na media to nic innego, jak oszukiwanie samego siebie.
W ŚP. IV RP władze dysponowały znaczną częścią mediów i gdyby ich przekaz był przekonujący, to na pewno by trafił do ludzi. Na szczęście, większość telewidzów, słuchaczy i czytelników nie dała się nabrać, ponieważ – trochę tak, jak w PRL – co innego widziała, a co innego słyszała. Prorządowe media bełkotały o układzie, o szarej sieci, o różowej pajęczynie, a ludzie nie mogli się doczekać na fakty, na dowody, aż wreszcie odrzucili te propagandę.
To, że premier ma alergię na media, to powszechnie wiadomo. Nawet telewizja Wildsteina go nie zadowalała. Ale główny doradca i profesor, Zybertowicz twórczo interpretuje myśl szefa rządu. Okazuje się, że projekt IV RP „nigdy nie został usystematyzowany i pogłębiony przez żadnego analityka ani ideologa” i „jednym z powodów zatrudnienia mnie (cóż za skromność! – Pass) jako doradcy premiera była świadomość, że nawet ci decydenci, którzy potrafią myśleć strategicznie o państwie, nie mają w tak konwulsyjnej atmosferze przestrzeni ma myślenie wielowymiarowe.”
A oto próbka tego myślenia: „Ponieważ premier intelektualnie wyrasta ponad otoczenie, jest zapewne tak, że brakuje osób, które kontestują jego myślenie. Im bardziej sprawny umysł ma przywódca, tym większe ryzyko, że nastąpi sytuacja dworskości…”, w której rożne osoby mają trudności z dotarciem do przywódcy; „na dłuższą metę lider może stać się ofiarą swojej przewagi nad otoczeniem. Być może Donalda Tuska łatwiej było poddać praniu mózgu i treningowi przed debatą.”
Wniosek: Tusk jest głupszy od Kaczyńskiego, dlatego wygrał. W jednym można zgodzić się z głównym doradcą prezydenta: wokół premiera powstał dwór, a dzięki profesorowi wiemy, co myślą dworzanie.