Kompromis à la Richelieu
Kiedy Ludwik XIII polecił stracić kolejnego możnowładcę, pojawiły się apele o kompromis. Wówczas kardynał Richelieu zaproponował, by w ramach kompromisu przewiązać skazańcowi oczy przepaską. Taki kompromis oglądaliśmy w Sejmie, kiedy Wysoka Izba upoważniła prezydenta do ratyfikacji traktatu lizbońskiego.
Nie wiadomo dlaczego przyjęcie ustawy w brzmieniu rządowym uznano za kompromis. Chyba dlatego, że to jest modne słowo, że można było nawiązać do Gdańska, do porozumień sierpniowych. Był to raczej bal maskowy niż kompromis. Wszyscy mieli oczy przewiązane opaskami. Pan prezydent nie widział, że nawołuje do ratyfikacji traktatu, który jeszcze kilka dni temu podawał w wątpliwość, że wyroki Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości mogą być niekorzystne dla nas, a dobre dla Niemców, że geje, że nasze zagrożone wartości… Pan premier, który – jak to trafnie zauważyła Nelly Rokita – stał w rozkroku pomiędzy Lizboną a PiS-em, sławił zasługi prezydenta jako mediatora, bo ten zdołał nakłonić brata, by głosował za ratyfikacją.
Ale jakie wyjście miał prezes? Prezes Kaczyński udawał, że nie widzi, iż mu się partia pruje i że rozpętał hecę, na której na pewno nie zyskał. Dał się zapędzić do narożnika eurosceptyków, co w Polsce nie jest popularne, i w dodatku stracił sympatię ojca dyrektora ulubionej rozgłośni, któremu nie tak dawno przebaczył obrazę prezydenta i pierwszej damy. Wojciech Olejniczak, głosując przeciwko uchwale Sejmu (która ma zabezpieczyć nasze interesy przed nami samymi, bo nikogo innego nie obowiązuje) nie widział, że jeszcze wczoraj LiD usiłował być w głównym nurcie, a od dzisiaj jest ugrupowaniem lewicowym („Dał nam przykład Zapatero jak zwyciężać mamy”).
W sumie Polska przez kilka tygodni dała się kolejny raz wpędzić przez Jarosława Kaczyńskiego i jego partię w szaleństwo. Miał racje poseł Ujazdowski i inni, którzy mówili, że była to strata czasu, energii, reputacji, burza w szklance wody, chocholi taniec etc. Ostatecznie w Sejmie zwyciężył zdrowy rozsądek, wygrał Tusk ze swoją koncyliacyjną polityką i talentami dyplomatycznymi, wygrała Polska (oby powtórzyła ten sukces w Senacie). Było się z czego cieszyć, bo jesteśmy bliżej ratyfikacji.
Najmniej za ten sukces zapłacił premier Tusk, czyniąc ustępstwa symboliczne, mające pozwolić braciom i PiS-owi zachować twarz. Tusk zachował zimną krew, nie uległ pokusie poniżenia PiS-u w referendum, nie ryzykował dobrem Polski i Europy. To dobry moment w jego karierze. Dzięki temu premier tylko się umocnił. Najwięcej stracił sprawca całego zamieszania – Jarosław Kaczyński. Głosowanie w Sejmie pokazało, że 68 posłów PiS nie posłuchało wezwania jego i prezydenta. Prezes znalazł się w potrzasku – oddał centrum Platformie, a głosy prawdziwych patriotów – ojcu Rydzykowi. Jego pozycja słabnie z każdym dniem. Posłanka Sobecka bez krępacji mówi o urodzinach Judasza. Prezes ma za krótkie rączki, by ją wyciszyć.
Kiedy marszałek ogłosił wyniki głosowania, zadowolony premier mógł uścisnąć dłonie i wymienić gratulacje z przewodniczącymi wszystkich klubów poselskich. Jak na nasze warcholskie obyczaje – udało się dogadać i było co świętować. (Jeszcze tylko ten Senat…). Prezydent może jechać do Bukaresztu w roli ojca sukcesu i liczyć na to, że pani kanclerz Merkel ma przepaskę na oczach.