Krętactwa
ADAM BIELAN, Michał Kamiński, Zbigniew Ziobro (i kilka innych jedynek z listy PiS do Parlamentu Europejskiego) wycofali się z debaty z jedynkami PO. Gdyby tzw. debaty miały przypominać pyskówki w radiu i w telewizji („ja panu nie przerywałem”) i w stylu posła Brudzińskiego, który w Radiu Zet nazwał innego polityka „gangsterem” – to nie ma czego żałować. Niektórzy komentatorzy uważają, że cała ta odmowa ze strony PiS ma ułatwić p. Ziobrze uniknięcie debaty z Różą Thun. Być może. Ziobro w Małopolsce jest zbyt silny, żeby ryzykować potknięcie w dyskusji z p. Thun. Cóż, to jego prawo. Dla mnie fakt, że Ziobro ma
słabe kompetencje „europejskie” jeszcze go nie dyskwalifikuje, bo np. prof. Buzek też nie był wielce kompetentny, gdy startował do PE, a dziś to jedna z jego gwiazd. Jest dużo innych powodów, dla których nie głosowałbym na p. Ziobro, nawet gdyby w debacie rozłożył p. Thun na obie łopatki. Sądzę, że cała ta sprawa wokół debat (także ze stoczniowcami w Gdańsku) pogłębi tylko podziały, a skorzysta na niej Platforma. Tłumaczenie Michała Kamińskiego, że w niedzielę w południe chodzi do kościoła, mało kogo przekona, podobnie jak krętactwa macherów związkowych.
ZYTA GILOWSKA powróciła na scenę w barwach PiS. Moim zdaniem akurat ona nie powinna krytykować prof. Rostowskiego, ponieważ rząd, którego była prominentnym członkiem, nie wykorzystał doskonałej koniunktury i zostawił następcom deficyt oraz zaniechania. Kroki podjęte przez rząd PiS (obniżenie składki rentowej i podatków), wówczas słuszne, dziś są dużym obciążeniem. A KRUS i inne zaniedbania trwają. Trwa natarcie opozycji na rząd, że robił dobrą minę do złej gry, bagatelizował kryzys, nie przewidział rozmiarów deficytu, a pakiet antykryzysowy jeszcze nie obowiązuje. To wszystko prawda, Tusk – Rostowski stawiali na uspokojenie, liczyli, że kryzys rozejdzie się po kościach, nie chcieli wzbudzać paniki. Mają przy tym szczęście, bo wystarczyłoby bankructwo jednego dużego banku zagranicznego z oddziałami w Polsce, żeby wywołać panikę. Na przełomie czerwca i lipca (czytaj: po wyborach do Parlamentu Europejskiego) rząd będzie musiał znacznie skorygować budżet i powiększyć jego deficyt. Ale tacy ekonomiści jak prof. Gilowska lub prof. Kołodko nie budzą mojego podziwu, dla mnie mają za dużo temperamentu politycznego, żeby budzić zaufanie jako bezstronni fachowcy. Ekonomia jest dziś bardziej polityczna niż kiedykolwiek od lat 50.
JACEK KARNOWSKI wygrał referendum w Sopocie. A kto przegrał? Platforma Obywatelska, ponieważ jej sopoccy radni zbuntowali się przeciw centrali. Centrala PO, czyli Donald Tusk, który w trosce o to, żeby nie lekceważyć standardów, ostentacyjnie odciął się od Karnowskiego. Prawo i Sprawiedliwość, które od lat prowadziło nagonkę na prezydenta Sopotu, chcąc przełamać monopol w Trójmieście. Jacek Kurski nawet manifestował przed siedzibą Urzędu Miejskiego. Przegrali właściwie wszyscy, bo i Jacek Karnowski nie będzie miał łatwego życia, jedną ręką kierując miastem, a drugą broniąc się przed oskarżeniami. Przegrały wreszcie niektóre media (z „Rzeczpospolitą” na czele), które darły pasy z Karnowskiego, widząc w nim drugiego Rywina, a w Platformie – drugie SLD. Ciekawe, jak ta sprawa się zakończy. Ja jestem za domniemaniem niewinności do czasu prawomocnego wyroku.
DONALD TUSK nie ma łatwego życia. Pod nosem, w Sopocie, buntują mu się radni Platformy, a Jacek Karnowski odmówił mu posłuszeństwa. Stoczniowcy z Gdańska wymigują się od debaty. Politycy opozycji oskarżają, że „czmychnął z obchodami 4 czerwca do Krakowa”. Donald Tusk znalazł się w takiej sytuacji, że ciągle musi wybierać mniejsze zło. Zaufać Karnowskiemu – to było wielkie ryzyko, zwłaszcza po aferze Rywina, na której wyrośli Rokita i Ziobro, a także wobec oskarżeń w stylu „liberałów – aferałów”. Porzucić Karnowskiego oznaczało kryzys w sopockiej Platformie. Jedno i drugie jest na rękę braciom Kaczyńskim oraz PiS. Podobnie w sprawie dialogu ze stoczniowcami. Nie inicjować debaty – znaczyło „lekceważyć stoczniowców”, zgodzić się na debatę, to narazić się na ataki związkowców, wziąć udział w awanturze, lub uchodzić za premiera, który chce rozmawiać tylko na własnych warunkach. Z kolei obchody 4 czerwca Tusk musiał zabrać z Gdańska, nawet za cenę oskarżeń o tchórzostwo. Nie mógł ryzykować awantury, która mogła zagrażać oficjalnym gościom oraz przyćmić okazję, z jakiej przyjechali. W obozie postsolidarnościowym jest głęboka wyrwa, związkowcy oraz ich protektorzy z PiS nie przepuszczą żadnej okazji, żeby to podkreślić. Szkoda, bo to tylko umacnia rolę muru berlińskiego jako symbolu obalenia komunizmu. Mnie to zresztą nie przeszkadza, bo muru – jako widowiska – nikt nie pokona. Pozycja Polski w świecie nie tyle jednak zależy od zasług historycznych, co od osiągnięć bieżących, a te – wbrew „negacjonistom” w Polsce, a nie za granicą – są niepodważalne. Tuskowi nie zazdroszczę.
LECH WAŁĘSA dał plamę. Jego występy w Libertasie to kompromitacja. Udawanie, że jest za, a nawet przeciw, że w Polsce popiera proeuropejską Platformę, a za granicą Libertas, będący przeciw porozumieniu z Lizbony – to krętactwa i bajeczki. Szkoda. Tak kręcąc, Lech Wałęsa rujnuje swoją reputację i umniejsza wiarygodność również w innych sprawach.