Jak to na wojence ładnie
Od kilkunastu już lat trwa zabawa w wojnę. To, że prawica pisze historię od nowa i że trzeba było odkłamywać historię w wersji PRL, bez cudu nad Wisłą, bez prawdy o komunizmie, bez Gułagu, bez paktu Ribbentrop-Mołotow, bez Katynia – to jasne i zrozumiałe.
Ale – jak gdyby przy okazji – zaczęło się układanie historii na inną, fałszywą i groźną nutę. Nie wystarczyło oddanie sprawiedliwości uczestnikom Powstania Warszawskiego, trzeba je było przedstawić w wersji „light” – bez bezsensownego cierpienia i zagłady dziesiątków tysięcy cywilnych mieszkańców i samej stolicy. Bardzo potrzebne i mocno spóźnione Muzeum Powstania Warszawskiego po jego obejrzeniu stwarza wrażenie, jak gdyby Powstanie zakończyło się zwycięstwem. Ponieważ komuniści uważali Powstanie za zbrodnię – teraz wahadło wychyliło się w drugą stronę i otrzymujemy wersję heroiczną i romantyczną, która dominuje nad tragicznymi konsekwencjami Powstania.
Za tym, jak słusznie pisze Roman Pawłowski („GW”) poszła moda na rekonstrukcje, zabawy w wojnę albo – jak mówiła Agnieszka Osiecka – „przerabianie wojny na gitarę”. Rozrósł się cały przemysł historyczno-rozrywkowy, dla którego wojna to pukanina, podchody i jedna wielka przygoda.
Obecnie to samo ma się powtórzyć na większą skalę. Rząd PiS postanowił dobrać się do powstającego (z inicjatywy Donalda Tuska) Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. O podchodach wokół muzeum pisano wiele, PiS, który ma obsesję polityki historycznej i przerabiania wszystkiego na swoje kopyto, nie mógł „oddać” II Wojny Światowej historykom nie ze swojej stajni.
Na wszelki wypadek, w sposób niejawny i bez konkursu, minister Gliński powołał trzech recenzentów – dr Piotr Niwiński, Piotr Semka i prof. Jan Żaryn (sami mężczyźni, co nie jest bez znaczenia) – których poglądy gwarantowały, że recenzje przygotowywanej ekspozycji będą „po linii i na bazie”. Nie znając koncepcji wystawy ani treści druzgocących recenzji, ograniczę się do jednego „przecieku”. Jeden recenzent ma za złe, że za mało prezentowany jest polski punkt widzenia. Bohaterem zbiorowym stała się wojna i jej skutki. Inny pisze, że przedstawienie cierpień ludności cywilnej nie powinno być argumentem przeciwko pokazaniu historii militarnej w szerszym zakresie. Kto inny pisze, że wystawa niesie główne przesłanie „o wyjątkowym nieszczęściu, jakim jest wojna. Pokazuje przede wszystkim jej negatywne aspekty. Nie ma natomiast eksponowanych cech pozytywnych, takich jak patriotyzm, ofiarność, poświęcenie” czy „hartowanie charakterów”.
Recenzent ubolewa, że pokazano jedynie ciemną stronę wojny, a daleko w tle to, co wytworzyło się w niej jasnego.
Wiadomo, że ani wystawa, ani recenzje (tym bardziej, że dobrane z jednego koszyka) nie mogą zadowolić wszystkich. Historii nie sposób oddzielić od polityki. „Kto panuje nad przeszłością, ten ma władzę nad przyszłością” itd. Ale po dwóch wojnach światowych i tym, co przyniosły, nie można godzić się na żadną relatywizację w ocenie wojen.
Inaczej dojdziemy do tego, że wysyłanie dzieci na śmierć miało jednak swoje zalety, bo uczyło je patriotyzmu, miały swoje dobre strony dywanowe naloty na miasta, bo oszczędzały życie żołnierzy, sprzęt i amunicję. Miała swoje zalety Hiroszima, bo przyspieszyła zakończenie wojny.
Aż strach pomyśleć, do czego może doprowadzić takie rozumowanie. Niestety, do tego prowadzi „polityka historyczna”, opacznie pojmowany patriotyzm, krótka pamięć i po prostu głupota.