Czarny tydzień
To, co się wyprawia, nie mieści się w głowie. To jakiś czarny tydzień w polskiej polityce.
Zacznę od opozycji, a konkretnie od Platformy. Lokalny Erdoğan wyrzucił z partii trzech posłów, którzy byli nieposłuszni. To kolejny etap rozpadu partii, która jeszcze niedawno rządziła, a kilka lat temu „nie miała z kim przegrać” i w oczach znacznej części społeczeństwa była oznaką normalności.
Teraz widać, jak mści się pragmatyzm Tuska bez Tuska. Kiedy wybitny skądinąd lider przeniósł się do Brukseli, nie pozostał po nim żaden etos, żaden program, wokół którego partia mogłaby pozostać zjednoczona. Ostała się walka o władzę – nie o żaden program, żadne meritum, tylko wyniszczająca walka, z której Platforma chyba się już nie podniesie.
Klęska PO to najlepszy prezent dla obozu władzy, który też zaczyna potykać się o własne nogi. Jeszcze niedawno PiS imponował żelazną konsekwencją, wyglądał na nieomylny i niezwyciężony. Teraz widać, jak władza wyniszcza i demoralizuje, zwłaszcza władza absolutna. Prezydencki, najbardziej kosztowny projekt ustawy o obniżeniu wieku emerytalnego zostanie lada dzień przyjęty i podpisany. Nawet ekonomiści rządowi – Morawiecki, Szałamacha – mieli wątpliwości, a specjaliści z opozycji (np. profesorowie Balcerowicz, Rosati) bili na alarm.
Nic z tego. Kaczyński i Duda pozostali wierni obietnicy wyborczej, że opinia, iż pieniędzy na ich programy zabraknie, to „bzdura”. O ile program 500+ ma swoje zalety i jest do obrony, o tyle powrót do wieku emerytalnego 60/65 to gorzej niż błąd. A gdyby został powiązany ze stażem pracy – nie zadowoliłby nikogo. PiS znalazło się w pułapce własnej obietnicy.
Inny niewypał to podwyżka płac dla elity rządzącej – od prezydenta i jego małżonki, poprzez ponad setkę ministrów i wiceministrów, aż po posłów – w sumie około 20 mln złotych rocznie. W samej inicjatywie było racjonalne jądro, jakieś podwyżki ministrom się należą, Pierwszej Damie też powinno się płacić, ale inicjatywa „grupy posłów” przybrała karykaturalne rozmiary i okazała się kolejnym niewypałem.
Tylko ktoś bardzo naiwny może uwierzyć, że projekt nie był „klepnięty” przez zainteresowanych, w tym przez posła Kaczyńskiego, prezydenta i jego małżonkę. Politycy PiS prześcigali się w uzasadnieniu projektu, aż tu nagle, widząc niechętną reakcję (szybki sondaż?) populistów i ludzi rozsądnych, „grupa posłów” uciekła w panice, żadnego projektu nie ma, a to, co było, to był zaledwie jakiś niezobowiązujący szkic, nie ma o czym mówić. A tymczasem jest o czym mówić – jest sprawa wynagradzania rządzących i nieudolności władzy, która dotychczas uchodziła za niezawodną.
Kolejna wpadka to apel smoleński, wciskany na siłę w każdą uroczystość z udziałem wojska. Tym razem trafiła kosa na kamień – Macierewicz (i spółka, bo poparła go premier Szydło i inni) trafili na powstańców warszawskich, którzy chcą mieć tylko swój Apel Poległych. Tego, co udało się jeszcze „na siłę” zrobić w czerwcu w Poznaniu, w Warszawie powtórzyć się nie można. Nie sposób siłować się z sędziwymi weteranami. Ulubieniec prezesa, minister obrony, nawarzył piwa. Kto je wypije?
Kolejna wpadka władzy to urzędowe kłamstwo historyczne, brednie o Jedwabnem i o pogromie kieleckim – od minister edukacji po kandydata na prezesa IPN – kręcą i łżą na potęgę. To wstyd i wielka szkoda dla reputacji naszego kraju, dla stosunków polsko-żydowskich, dla nauk humanistycznych. W nocy Sejm ma się zajmować niesławną ustawą o Trybunale Konstytucyjnym, czyli wbijać kolejny gwóźdź do jego trumny. A drugą ręką władze przeznaczają setki milionów złotych na obronę wizerunku Polski – chyba przed sobą.