Ręce precz od naszych ludzi!
Od lewej – prezes Polskiego Radia Krzysztof Czabański i wiceprezes Polskiego Radia Jerzy Targalski. © Sławomir Kamiński, AG
Kiedy tylko okazało się, że PiS wybory przegrało, rozległy się przestrogi i pogróżki pod adresem zwycięzców, żeby broń Boże nie urządzali żadnych czystek. To nie byłoby eleganckie, psułoby obyczaje, śmierdziałoby odwetem i zemstą, a to są przecież uczucia obce dżentelmenom z IV RP. We czwartek po wyborach komentator „Rzeczpospolitej” Igor Janke pisał, że „nowa jakość w polityce kadrowej nie może się zaczynać od masowej wymiany PiS-owców na swoich. Potrzebne jest wprowadzenie przejrzystych i uczciwych zasad wyboru kandydatów na rozmaite publiczne funkcje.” Od kiedy? – chciałoby się zapytać.
W tymże samym wydaniu „Rz” wtórował mu profesor Piotr Winczorek, który „nie jest wcale przekonany, że podstawowym oczekiwaniem wyborców PO” jest „wywarcie zemsty i przeprowadzenie politycznej czystki. (…) To PiS szeroko wykorzystało mechanizm czystki personalnej. To właśnie takie podejście do polityki nie spodobało się bardzo wielu wyborcom…” Jednym z elementów działalności PiS „był styl w jakim rozprawiało się z ludźmi uznawanymi za ekspozyturę III RP”.
Strach przed czystką w obozie przegranych musi być silny, skoro dwa dni później w tym samym organie Rafał Ziemkiewicz ostrzegał: „Jeśli młodzi wyborcy, którzy dali dziś władzę Tuskowi, rozczarują się, bo np. stwierdzą, że zamiast drugiej Irlandii znów są tylko rozliczenia, to po prostu zostaną w domu. A to otworzy drogę do powrotu do władzy, i to jeszcze silniejszej, Kaczyńskim.”
Albo ja już mam sklerozę, albo ktoś tu liczy, że czytelnicy stracili pamięć. Trudno sobie przypomnieć, żeby prorządowe media i autorzy jeszcze wczoraj domagali się „nowej jakości w polityce kadrowej”, żeby krytykowali PiS za „szerokie wykorzystywanie mechanizmu czystki kadrowej”, żeby byli przeciwko rozliczeniom z III RP. Przeciwnie, pamiętam jakie „Rzeczpospolita” miała pretensje do Jana Dworaka, iż za słabo czyścił Telewizję Publiczną ze złogów PRL. Od żałosnego końca rządów SLD trup ściele się gęsto – w ministerstwach, poczynając od MSZ. Jeżeli większość ministrów po 1989 r. uważa się za agentów obcego wywiadu, to nietrudno sobie wyobrazić, co sądziło się o ich podwładnych. W innych ministerstwach było podobnie. Gołowąs z Młodzieży Wszechpolskiej lepszy był od kogoś, kto „karierę zrobił w III RP” lub – nie daj Boże – jeszcze wcześniej. Wszak nie mogąc sobie poradzić z usunięciem profesury, Jarosław Kaczyński majaczył o utworzeniu nowego uniwersytetu państwowego, wolnego od skompromitowanych uczonych. A IPN? CBA? Tajne służby? A media publiczne? A Krajowa Rada, a zarządy, a redakcje i piony TVP, PAP i Polskiego Radia?
Wszak panowie Czabański, Targalski i spółka urządzili w Radiu prawdziwą rzeź, którą nazywali rewolucją, a jeden z nich, kiedy rozległy się pytania, dlaczego zwalnia radiowca o popularnym głosie, znanym jeszcze z PRL, odpowiedział, że w obozie koncentracyjnym też można mieć popularny głos. Arogancja i buta towarzyszyły niepotrzebnym czystkom. Do tego dochodziła żądza i zachłanność – wystarczy wspomnieć, co się działo w spółkach z udziałem Skarbu Państwa. Od PZU po „Rzeczpospolitą” – wszędzie wymiana kadr na rzecz IV RP. Nie twierdzę, że wśród osób zwolnionych nie było takich, które powinny były odejść, bo takie znaleźć można zawsze i wszędzie, ale racjonalne zmiany na stanowiskach nijak się mają do czystki. Mam nadzieję, że ktoś (może nowy rząd?) sporządzi rejestr zmian, swoistą czarną księgę, w której podsumuje dorobek kadrowy K&K. Nigdy po 1989 r. zasada TKM nie obowiązywała w takim stopniu, jak w IV RP.
Ulubionym argumentem obrońców czystki i TKM jest twierdzenie, że za Millera i SLD nie było lepiej. Jestem innego zdania – były sitwy, kumple i układy, ale nie do tego stopnia co za rządów Marcinkiewicza i Jarosława K. Świadczy o tym choćby sama „Rzeczpospolita”. A poza tym wszak panowie K&K zapowiadali odnowę i wzmożenie moralne. Kto nam wytłumaczy, na czym polegało uzdrowienie polityki personalnej w ciągu minionych dwóch lat?
Cóż więc robić teraz, kiedy zewsząd dobiegają okrzyki „ręce precz od naszych ludzi!”, a obłudni doradcy przestrzegają zwycięzców, że jeśli tylko nowy rząd poważy się kogoś z ich układu ruszyć, to Kaczyńscy powrócą ze zdwojoną siłą? (Nb. nie wiem, co zdaniem publicysty „Rz” byłoby w tym złego?). Moim zdaniem – po pierwsze – nie dać się zastraszyć i sparaliżować, prawicowy układ będzie bronić swoich ludzi tak, jak bronił Bronisława Wildsteina, kiedy JK usuwał go z TVP. (Jak powiedział – IV RP jest tego warta). Czy Tusk zwolni dziesięć osób czy tysiąc – wrzask będzie ten sam. Po drugie – naprawić krzywdy. Po trzecie – żadnego odwetu, żadnych masowych zwolnień i głupich kryteriów w rodzaju „ludzie Kaczyńskich precz”, ale niekompetentnym proponować zajęcia i stanowiska odpowiednie do ich niskich kwalifikacji, a gdy to niemożliwe – elegancko pożegnać. Zaczął to już robić Jarosław Kaczyński, zwalniając swoich faworytów – Kaczmarka, Lipca i Netzla. Trzeba tylko iść tym tropem.