W polskim kabarecie
Polska to jeden wielki kabaret. Połowa kraju bawi się błaznowaniem posła Palikota, a druga – skandalicznym rzekomo urlopem premiera w czasie kryzysu gazowego i innych nieszczęść.
Szczęśliwy to kraj, który nie ma większych zmartwień. Posłanka Gęsicka opowiadała dyrdymały o niewykorzystywaniu środków unijnych, ale uszło jej to na sucho, ponieważ obraził ja poseł Palikot. Do tego stopnia obraził, że aż premier Tusk uznał za stosowne posłankę przeprosić. Była minister przeprosiny premiera raczyła przyjąć, wobec czego wyszła na królową, a jeszcze wczoraj kręciła jak z nut i była oskarżona o polityczne prostytuowanie się. Jak Polska długa i szeroka delektowała się wybrykiem Palikota. Poważni (?) komentatorzy rozważali, czy Tusk da Palikotowi po łapach, skoro ma wobec niego zobowiązania, czy Palikot działa na zamówienie, a przynajmniej pod parasolem Tuska. A może Palikot ma wariackie papiery?
Moim zdaniem, wybryki Palikota powinny być ukarane, gdyż stanowią naruszenie norm współżycia obywatelskiego, których szkołą powinien być parlament, i dobrego wychowania, przez co (poza wszystkim) stanowią obciążenie dla Tuska i Platformy. Nie mam za grosz sympatii dla Jarosława Kaczyńskiego, ale grzebanie w jego preferencjach seksualnych, to po prostu skandal, wstyd i hańba. Palikot nie ma czego szukać w łóżku Kaczyńskiego. Mówi się, że Palikot jest inteligentny, zabawny (jak dla kogo…), studiował filozofię i Bóg wie co jeszcze. Dla mnie to rozkapryszony bufon. Gdyby miał więcej oleju w głowie, to by wiedział, że takie zachowanie nie przystoi nikomu, a co dopiero posłowi, i przewodniczącemu komisji nomen omen „Przyjazne państwo”. Owszem, Palikot ma swoich zwolenników, i często mówi to, co ludzie myślą, np. o manierach prezydenta, ale co innego myśleć, a co innego mówić głośno i grubiańsko. Kultura polega m.in. na tym, że człowiek poskramia w sobie pewne myśli i kontroluje własne wypowiedzi. Nikt kulturalny nie powie „Ależ pan jest szkaradny”, „Ależ pani wstrętnie wygląda” etc. Nie trzeba było nazywać prezydenta chamem, nawet jeżeli jego zachowanie pozostawia czasami wiele do życzenia, nie trzeba kazuistyki wokół znaczenie słowa „prostytuować się” etc. Palikot szkodzi Platformie, gdyż ściąga ją do poziomu PP. Kurskiego, Brudzińskiego i Jarosława Kaczyńskiego (tego od ZOMO i Niesiołowskiego). Krótko mówiąc, czas przestać patyczkować się z Palikotem. Oby ta nagana i odwołanie ze stanowiska przewodniczącego komisji sejmowej (jeśli do tego dojdzie), zamknęły sprawę, oby Palikot wykorzystał swoje atuty w lepszej sprawie niż ubliżanie innym.
Druga sprawa żenująca, to pretensje do premiera, że spędził tydzień na urlopie. Ja, jeżeli mogę mieć pretensje, to o to, że urlop był za krótki. Co to za urlop – tydzień we Włoszech, w tym dwa dni jazdy samochodem (1500 km w każdą stronę), plus wyskok na konferencję w Bratysławie. Co to za urlop? Co to za wypoczynek? Polska jest normalnym krajem, nie jesteśmy w stanie wojny, ani nawet klęski żywiołowej, każdy – z prezydentem i z premierem włącznie – ma prawo do urlopu. Byłem zażenowany, kiedy premier uznał za stosowne tłumaczyć się z tych kilku dni urlopu. Ale przede wszystkim żenujące, małostkowe, było czepianie się Tuska za urlop.
„Tusk nie docisnął gazu” – pisał Marcin Wojciechowski w „Gazecie”. Komentarz ten wywołał pełną aprobatę gości Igora Janke w poranku Radia TOK FM (goście z prawej strony), a ja myślę, że dziennikarz „Gazety” przesadził. Narty, narty – cóż takiego złego, że premier pojechał na kilka dni na narty? „Mógł powiedzieć ‘stop’ oskarżeniom Rosji wobec Ukrainy”? Mógł, ale równie dobrze mógł to zrobić Pawlak, Schetyna, prezydent czy minister Sikorski. Rzecz w tym, czy strona polska miała wystarczające dane, by tak się zaangażować, czy też lepiej było – podobnie jak w sprawie Gruzji – zachować dystans. „Ukraina wyszła na tym sporze jak Zablocki na mydle” – pisze redaktor Wojciechowski. Ale czy to jest wina Polski i Tuska? „Ktoś powinien powiedzieć głośno ‘sprawdzam’. Tym kimś mógł być premier Tusk” – czytamy dalej. Brzmi to efektownie, Putin mocuje się z Juszczenką, a nasz dzielny premier ich rozdziela i mówi „sprawdzam”. Ale praktycznie jak miałoby to wyglądać? Czy chodziło tylko o to, żeby sobie pokrzyczeć?
Podejrzewam, że krytycy urlopu Tuska działają z tych samych pobudek, co krytycy „podróży życia” do Peru. Nic tak nie poprawia samopoczucia opozycji i mediów, jak sobie pokrzyczeć.