Goethe trzyma się mocno
Mój ostatni kontakt z telewizją miał miejsce kilka dni temu, podczas meczu piłkarskiego Barcelona – Real Madryt (2:0). Potem nie oglądałem już niczego, nie widziałem beatyfikacji, ślubu królewskiego, pochodów 1-majowych, ani żadnych innych wydarzeń. Zamiast tego wyskoczyłem na odnowę kulturalną do Berlina. Na początek wybrałem Martin-Gropius-Bau, gdzie zawsze jest coś do obejrzenia. Tym razem wystawa 250 rysunków z Museum of Modern Art w Nowym Jorku (słynna MOMA). Wszystkie pochodzą z kolekcji 2500 współczesnych rysunków, gromadzonej i podarowanej Muzeum przez Fundację Rotschilda. Szkice, studia, monumentalne ryciny, druki, kolaże, gwasze, montaże, prace ołówkiem, węglem, akwarelą – czego dusza zapragnie. A nazwiska takie, że mogłyby trafić nawet do artykułu prezesa: Jasper Johns, Robert Rauschenberg, Beuys, Koons, Polke, Martin Kippenberger, a nawet jedna nasza rodaczka – Paulina Olowska. Miałem nadzieję, że znajdzie się w kolekcji Franciszek Starowieyski, ale niestety – nie tym razem.
(Kogo interesuje sztuka polska w Berlinie, może znaleźć fotografie i obrazy Romana Opałki w Galerii Zak/Branicka, na LindenStrasse. Była nawet ciepła recenzja w Der Tagesspiegel. Galeria, która istnieje od trzech lat, prosperuje świetnie, zdążyła już uczestniczyć w wydaniu pokaźnego albumu współczesnego malarstwa polskiego z komentarzem w języku niemieckim. Galeria, obok kilku innych, mieści się w budynku, który w czasie mostu powietrznego służył aliantom za magazyn żywności, sale są przestronne i wysokie. Ponieważ w dniach 29.IV-1.V był w Berlinie „weekend galerii”, zwiedzających było szczególnie dużo. Wystawa składa się z ośmiu fotografii Opałki, rozmieszczonych w kształcie ośmiokąta, oraz jednego obrazu. W wernisażu uczestniczył sam artysta, który w tym roku nukończy 80 lat. Jak się dowiadujemy, już dniu wernisażu sprzedano kilka fotografii.
Martin-Gropius-Bau zapowiada na wrzesień wielką wystawę „Polska – Niemcy. 1000 lat”, którą przygotowuje Anda Rottenberg, z okazji polskiej prezydencji w Unii. Na razie, obok wystawy rysunków z MOMA, jeśli komuś starczy jeszcze sił, warto obejrzeć w tym samym budynku M-G-B wystawę fotografii wykonanych przez aktorkę niemiecką, Margaritę Broich, pt. „Kiedy opadnie kurtyna”. Z wykształcenia aktorka i fotograficzka, Broich zaczęła dziesięć lat temu robić portrety innym aktorkom i aktorom po przedstawieniu, na ogół w garderobie, na scenie, na widowni, czasami w plenerze, często jeszcze ucharakteryzowanych. Znakomite kolorowe portrety, niektóre osoby jeszcze w kostiumach, inne w trakcie demakijażu czy przebierania w garderobie. Wiele postaci znanych publiczności niemieckiej i nie tylko (Klaus Maria Brandauer, Kate Winslet). Polecam, tym bardziej, że wstęp na tę wystawę jest wolny.
Po tym, jak ucieszyłem oko, wybrałem się do Muzeum Aliantów w Alei Gen. Claya, w dzielnicy Zehlendorf, blisko Dahlem. Chciałem odświeżyć swoją pamięć z okresu powojennego, kiedy Niemcy były okupowane, a Stalin ogłosił blokadę Berlina Zachodniego, na co mocarstwa zachodnie odpowiedziały mostem powietrznym, pamiętnym Lufbrucke (1948/49). Mieszkałem wtedy w Berlinie. Samoloty mocarstw zachodnich zaopatrywały Berlin Zachodni we wszystko, wykonując tysiące startów i lądowań na trzech lotniskach, w tym na zbudowanym w rekordowym tempie lotnisku Tegel. Łącznie 277 tys. lotów! Można też podziwiać w całej okazałości samolot transportowy, jaki Brytyjczycy pozostawili dla muzeum.
Dla urozmaicenia wybrałem się na imprezę zupełnie innego rodzaju. W miesięczniku „Berlin.Program” (polecam, cena 2 Euro), znalazłem zapowiedź wieczoru piosenek żydowskich i rosyjskich w wykonaniu bliżej mi nieznanej Swietłany Portnianskiej, w Domu Wspólnoty Żydowskiej, na FasanenStrasse, tuż obok hotelu Kempinski. Kiedy w przeddzień udałem się do kasy biletowej, kasjerka od razu zaczęła do mnie mówić po rosyjsku. Nazajutrz, na koncercie, w dużej i pełnej sali, byli tylko Żydzi rosyjscy. Kiedy artystka (przybyła z Los Angeles, gdzie od 20 lat mieszka) zapytała ze sceny, czy jest na sali ktoś, kto nie rozumie po rosyjsku, podniosła się tylko jedna ręka. Było to więc wydarzenie nie tyle artystyczne (śpiewaczka okazała się raczej drugorzędną piosenkarką), co towarzyskie. W Niemczech słychać coraz więcej rosyjskiego, nie tylko na Kurfurstendamm, ale nawet w niewielkiej miejscowości Naumburg, gdzie miałem przesiadkę kolejową w drodze do Weimaru, w miejscowej knajpie przy stacji więcej było Rosjan niż Niemców.
Weimar był ostatnim etapem mojej ucieczki od telewizji. W domu Goethego tłok niemiłosierny, ale nadal pięknie, gospodarz trzyma się mocno, w Muzeum Bauhausu również (jedna duża sala plus pouczający film). Schillera, Herdera i Liszta odłożyłem sobie na następny raz, kiedy będę młodszy i silniejszy. W drodze na dworzec (b. ładnie odnowiony, w odróżnieniu od wielu innych, rozpadających się stacji na terenie b. NRD), minąłem ulicę Karla Liebknechta oraz pomnik Ernsta Thaelmana – jakoś dziwnym trafem nadal tolerowane. Pociąg do Berlina przyjechał i odjechał o czasie, co było miłym zaskoczeniem, ponieważ kilka dni temu czytałem w gazecie (a wczoraj widziałem na własne oczy), że co najmniej 1/3 pociągów ma opóźnienia. W Niemczech! Kanclerz podobno się chwieje, ale Goethe, Schiller, Liszt i Herder trzymają się mocno.
W pociągu dokończyłem powieść znanego japońskiego pisarza, Haruki Murakami, pod dziwnym tytułem „1Q84”. Wydawca reklamuje autora, jako najbardziej znanego i najwybitniejszego pisarza japońskiego. Wiele jego książek ukazało się po polsku. Dla mnie był to pierwszy kontakt z tym autorem. Lektura ciekawa, wręcz sensacyjna, ale czy to jest wielka literatura? Raczej czytadło, na pewno w sam raz do pociągu, aby szukać ucieczki od wielkich wydarzeń, które podobno miały miejsce podczas minionego weekendu.
PS. Dziękuję Blogowisku za życzenia urodzinowe!