Czarna dziura
Brawo Jan Hartman! Kilkakrotnie na tym blogu pisałem entuzjastycznie o publicystyce profesora UJ, Jana Hartmana, tym razem biję brawo za artykuł „Nasza, ludowa, zapomniana” (GW, 22 VII) o wizerunku PRL, jaki przekazujemy naszym dzieciom.
Autor, o dziwo, przyznaje się do Polski Ludowej. Nie, żeby była jego ideałem, broń Boże, ale była faktem, była czasem, w którym spędziliśmy kawał życia, a który teraz jest przedstawiany groteskowo, w dwóch wersjach. Albo w wersji ironicznej, komicznej, jako komedia pomyłek, wedle komedii Barei, Gruzy (dodajmy: i KTT) oraz innych czterdziestolatków, albo w wersji martyrologicznej: dobry naród – okrutna władza, którą obalił Jan Paweł II (ew. z pomocą Wałęsy lub Kaczyńskich – niepotrzebne skreślić).
Profesor z ubolewaniem stwierdza, że jego studenci nic o PRL nie wiedzą. Dodajmy – nie wiedzą, ponieważ taka jest „polityka historyczna”, ponieważ na uroczystość przekazania insygniów władzy Lechowi Wałęsie generał Jaruzelski nie został nawet zaproszony, co miało oznaczać ciągłość pomiędzy II a III RP, z pominięciem PRL. Lata 1944 – 1989, czyli mniej więcej dwa pokolenia, to miała być czarna dziura. Szeroko pisze o tym prof. Andrzej Walicki w swojej autobiografii „Idee i ludzie”, którą gorąco polecam.
„Po wielu latach trwania mentalności ‘za komuny – teraz’ ma szanse odnowić się naturalna i realistyczna ciągłość społecznej retrospektywy. (…) Zapomniany PRL trzeba jakoś umieścić w świadomości młodych Polaków. Aby z niewinnej ignorancji wyrósł dojrzały i wyważony stosunek nowych pokoleń Polaków do niedawnej przeszłości ich kraju…”
„To był nasz świat, w którym większość z nas przeżyła większość swojego życia i którego zaskakującą kontynuacją jest Polska współczesna” – pisze Hartman. „Chciałbym powalczyć o godność Polski, jak to się mówi, ‘za poprzedniego ustroju’, a nawet, przyznam, chciałbym, aby moi studenci odrobinę nam zazdrościli, że znamy inny świat. Może był on zacofany, lecz miał swoją prawdę, swoje nadzieje i namiętności. (…) Trwonimy i zakłamujemy pamięć, która jest jeszcze w nas. Podejrzana, dziwnie jakoś przechylona na stronę prawicowo – konserwatywną, ‘polityka historyczna’ skupia się na powstaniach i zrywach niepodległościowych (…); równie ważne jest rozumienie zwykłego życia, całkiem niekoniecznie prawicowego, które toczyło się w naszej ojczyźnie (…), zwłaszcza jeśli to było nasze własne życie”.
W pełni podzielam ten pogląd i gratuluję autorowi odwagi. W pierwszych latach po 1989 roku politycy i publicyści prawicowi, czyli „niezależni” (bo tak o sobie pisali) narzekali, że „przegrali bitwę o pamięć”. Minione 20 lat przyniosło im jednak pełen sukces. Wygrali bitwę o pamięć, z której wymazali PRL doszczętnie, albo przedstawiają lata 1944 – 1989 w karykaturalny sposób. Dlatego wszelka próba przypomnienia, czym naprawdę był PRL, zostaje natychmiast odebrana jako próba rehabilitacji, gloryfikacji tamtych czasów i systemu komunistycznego. Normalna rozmowa jest trudna, prawie niemożliwa. Jak to życie wyglądało na prawdę, pokazał m.in. Artur Domosławski w biografii „Kapuściński Non Fiction”, ślady prawdy o tamtych czasach można odkryć we wspomnieniach, a nawet w nekrologach, które wyliczają dorobek Zmarłych.
Na próżno by jednak szukać tego w przemówieniach i wystąpieniach polityków oraz publicystów. Ponieważ był to czas ograniczonej suwerenności i daleki od wolności, na wszelki wypadek postanowiono wykreślić go z naszej historii w ogóleas uznać PRL jako temat rozmowy, a nie tylko legendy, czerwonej albo czarnej.