Prawicowiec – lewicowcem
Jutro profesor Bronisław Łagowski ukończy (zaledwie!) 70 lat. Blogowiczów, wychowanych na radiu i telewizji, którzy nie wiedzą „who is who”, uprzejmie informuję, że to wybitny historyk idei, autor książek o Stanisławie Brzozowskim i Maurycym Mochnackim, a dla nieuków – takich jak ja – przede wszystkim znakomity publicysta polityczny. Publikował na różnych łamach – od „Tygodnika Powszechnego” po „Trybunę Ludu”, a już od lat jest felietonistą „Przeglądu”.
Naczelną zaletą Łagowskiego jako publicysty jest oryginalność i niezależność – był w PZPR, ale propagował konserwatyzm, komunizm uważa za „tyranię, ślepą uliczkę w historii”, ale nie popierał „Solidarności”, uznał stan wojenny, ale nie z powodu zagrożenia interwencją z zewnątrz, lecz – jak pisze prof. Andrzej Walicki, jeden z największych umysłów dzisiejszej lewicy w Polsce – „jako państwowiec i realista polityczny”, krytyczny wobec PRL jest jednocześnie przeciwnikiem przedstawiania jej jako czarnej dziury w historii Polski.
Jak to się stało, że dawny konserwatysta i prawicowiec, stał się faworytem lewicy – wyjaśnia Walicki:
Paradoksalność sytuacji polskiej, w której głównym kryterium stały się „podziały historyczne, sprawiła, że głosiciel konserwatywno-liberalnej kontrrewolucji zdobył uznanie w kręgach „postkomunistycznej” lewicy. Zadecydowała o tym wierność politycznemu racjonalizmowi i elementarnym zasadom przyzwoitości łamanym nagminnie przez „politycznych moralistów”. Z chwilą bowiem, gdy znakiem rozpoznawczym polskiej prawicy stało się utożsamianie PRL z komunizmem, czyli z absolutnym rzekomo złem, z którym trzeba walczyć za pomocą „teczek”, Łagowskie nie mógł już uchodzić za polskiego prawicowca. (…) Dogłębna, organiczna w ręcz niechęć do komunistycznej ideologii umożliwiła mu docenienie niewątpliwego faktu, że wśród partii rządzących w zasięgu władzy Moskwy, „PZPR była najkrócej i najpowierzchowniej dotknięta komunistycznymi wierzeniami”, że PRL po roku 1956 nieźle spełniała funkcję klosza chroniącego odrębności polskie i zapewniającego swym obywatelom nierównie większą wolność niż w sąsiednich KDL-ach, nie mówiąc już o ZSRR (…).
Łagowskiego nie uważa się za człowieka lewicy. – Nie zdążyłem się „załapać” na komunizm, więc postanowiłem zostać postkomunistą – twierdzi w rozmowie z J. Paradowską w dzisiejszej „Polityce”. Definiuje się jajko „ludowy konserwatysta” – państwowiec doceniający zdobycze socjalne. Czyż nie powinna więc podobać mu się IV RP, z jej ideologią silnego państwa i troską o tych, którzy ponieśli największe koszty transformacji? Okazuje się, że nie. Dla państwa braci Kaczyńskich Jubilat nie znajduje dobrego słowa:
Prostacka, niebezpieczna dla kraju idea lustracyjna, antykomunistyczna, formułowana coraz bardziej namiętnie, z czego wynikają kolejne postulaty prześladowań takich czy innych grup, zajęła prawie całą debatę publiczną. Można oczywiście powiedzieć, że na razie nic wielkiego się nie stało, ale stanie się. Jeżeli największe media z publicznymi na czele dmą w tę samą trąbę, wytwarzają atmosferę wojny domowej, to musi to dać efekty. Prąd nacjonalistyczny w PZPR rozwijał się w latach 50. powoli, ale zaowocował Marcem ’68. To, co dzieje się obecnie, jest silniejsze ni ż tamten prąd, a więc i skutki mogą być większe.
Piętnuje panujące dziś wymuszanie jednomyślności i „nowy system monoideowy”. Łagowski nie pisze ani nie mówi łatwo, to typowy wykształciuch, przedstawiciel łże-elity, jeden z najbardziej samodzielnych i niezależnych komentatorów naszej rzeczywistości, równie wymagający wobec lewicy, „Gazety Wyborczej”, Platformy, która „minimalnie” różni się od ultrasów, jak i wobec ultrasów za sterem RP. Nie jest wygodny dla żadnej partii, a już zwłaszcza dla dominujących dziś mediów, które wolą sto razy zaprosić swoich ulubieńców niż raz zaprosić Łagowskiego.
Jak słusznie napisał prof. Walicki: „Łagowski jest tylko jeden”. Nie zawsze trzeba się z nim zgadzać, ale zawsze trzeba go czytać. Oby jeszcze przez wiele, wiele lat!