Dość chamstwa!
Katarzyna Kolenda-Zaleska napisała w „Dzienniku”, że Andrzej Lepper jest chamem. W pełni się z autorką zgadzam. Powiem więcej – Lepper to cham do kwadratu. Jego wypowiedzi pod adresem kobiet są żenujące. Żeby to jeszcze był jakiś alfons spod budki z piwem, ale to jest wicepremier IV RP, doktor honoris causa! Który wspólnie z Jarosławem Kaczyńskim i Romanem Giertychem robią rewolucję moralną. Zgadzam się z Panią Redaktor, że to jest porażające, ręce opadają.
Pani Katarzynie dedykuję następującą historyjkę. W 1962 r. znalazłem się na Uniwersytecie Princeton. Mieszkałem w domu akademickim. Princeton był uczelnią tylko dla mężczyzn. W innych, koedukacyjnych koledżach, studiowały dziewczęta, aczkolwiek były w mniejszości (istniały także, i do dzisiaj istnieją, aczkolwiek już nieliczne, koledże dla dziewcząt). Princeton był jednak tak tradycyjny i konserwatywny, że nadal dziewcząt nie przyjmowano. Dopiero w 1962 roku, po raz pierwszy w historii tego uniwersytetu (powstał w XVIII wieku), przyjęto kilka kobiet, ale na początek tylko na studia doktoranckie, czyli „pomagisterskie”. Mimo że studiowałem tam rok – nie widziałem ani jednej doktorantki. Wśród kilku tysięcy studentów trudno było dostrzec dziewczynę. Pod koniec roku akademickiego dowiedziałem się, że wszystkie się „wykruszyły” – nie wytrzymały męskiego drylu, sztywnej atmosfery, męskich manier, podobno jedna zaszła w ciążę. Faktem jest, że na uroczystości zakończenia roku nie było ani jednej.
Ktoś może zapytać – jakie mieliśmy wtedy życie towarzyskie? Do tego celu służył tzw. mixer. Na tablicy ogłoszeń pojawiała się kartka, że dnia takiego a takiego odbędzie się mixer ze studentkami żeńskiego koledżu Bryn Mawr (jedna z najlepszych uczelni dla dziewcząt). Każdy, kto chciał wziąć udział i zaprosić dziewczynę na wspólną kolację w jadalni akademika, musiał zapłacić za posiłek i o oznaczonej porze być w pogotowiu. Czekaliśmy w hallu. Każdy z nas trzymał dwa kieliszki – jeden dla swojej wybranki, drugi dla siebie. O oznaczonej godzinie zajechał autokar z Bryn Mawr. W naszym hallu się zakotłowało, bo ta dziewczyna, która przyjmie od nas kieliszek, miała zostać naszym gościem na ten wieczór. Nie było czasu, żeby wybierać, decyzję trzeba było podejmować w okamgnieniu. Potem była kolacja przy długich stołach naszej stołówki, a następnie tańce, hulanki, swawole do… północy. Autokar odjeżdżał o północy, a jeszcze późną nocą słychać było, jak z dziedzińca ruszają samochody co bogatszych kolegów, u których zasiedziały się koleżanki z pobliskiego Bryn Mawr. Nazajutrz rano byliśmy już tylko sami swoi.
A dziś, 45 lat później, nie tylko co druga osoba studiująca w Princeton jest dziewczyną, ale rektorem tej wspaniałego uniwersytetu jest kobieta, Kanadyjka, prof. Shirley M. Tilgman. I na czele „szkoły”, do której ja chodziłem (Woodrow Wilson School of Public & International Affairs) jest kobieta. Na czele czterech spośród ośmiu sławnych uniwersytetów, które tworzą tzw Ivy League (Liga Bluszczowa, od bluszczu, który porasta budynki imitujące angielski gotyk), stoją kobiety. Rektorem Uniwersytetu Pensylwania jest Amy Gutman (doktorat z Harvardu). W fotelu rektora Uniwersytetu Brown, w Providence w stanie Rhode Island, zasiada romanistka, Ruth Simmons. Wreszcie, w tych dniach rektorem samego Harvardu została po raz pierwszy od prawie 400 lat – kobieta, romanistka, prof. Drew Gilpin Faust, wychowanka koledżu Bryn Mawr, który ukończyła w 1968 r., sześć lat po tym, jak dziewczęta z tego koledżu były miksować się z nami.
Kiedy dowiadujemy się, jak daleko świat zaszedł w równouprawnieniu kobiet, kiedy myśle o tym, że prezydentem katolickiego Chile jest kobieta, rozwódka, agnostyczna, kiedy myślę, że czołowymi kandydatami Demokratów w USA do urzędu prezydenta są kobieta i Murzyn, to ogarnia nas jeszcze większy wstyd patrząc i słuchając niektórych posłów, ich małżonek (np. pani Łyżwińskiej), ich obrończyń z Samoobrony, np. posłanki (lekarki!) Reginy Kity, a przede wszystkim wicepremiera rządu RP. Jak tu się za nich nie wstydzić? Strach pomyśleć, co by było, gdyby Aneta K. była Murzynką. Może zamiast samolotów i tarczy – sprowadzić z Ameryki trochę obyczajów? Jak się nie wstydzić za posłów i posłanki rządzącej koalicji, którzy się nie dystansują od samczych wypowiedzi? Jak długo jeszcze stojący na czele naszego państwa inteligenci żoliborscy nie wezmą przykładu z p. Kolendy-Zaleskiej czy z pani Kazimiery Szczuki, które powiedziały otwarcie, co myślą o chamstwie i szowinizmie niektórych dżentelmenów?
W imieniu mężczyzn prośmy o przebaczenie.