Marsz smoleński

Wiele było śmiechów i żartów, kiedy prezes wystąpił w ciepłym, domowym  wnętrzu, obok pianina i otwartych nut, nucąc melodię  miłą dla rosyjskiego ucha. Teraz okazuje się, że pianino nie było rekwizytem, prezes gra na tym instrumencie, uderza w różne klawisze, przebiera palcami po klawiaturze, a nogami w miarę potrzeby dociska pedały, raz głośniej – innym razem znów ciszej. Potrafi też zagrać akordy i pasaże – to prawdziwy artysta. Mistrz nastroju.

Poszczególne klawisze to Wawel, Krakowskie Przedmieście i pałac prezydencki, krzyż i wystawa fotografii przed pałacem, zespół sejmowy do zbadania katastrofy smoleńskiej, śledztwo polskie, rosyjskie i ewentualnie międzynarodowe, comiesięczne uroczystości żałobne, mecenas Rogalski, fotografie tragicznie zmarłych posłów umieszczone na fotelach, które kiedyś zajmowali w Sejmie, a do tego mogą dojść jeszcze inne klawisze – interpelacje, wywiady, konferencje, przemówienia, nabożeństwa, homilie, odpowiednio dobrane słownictwo o „poległych męczeńską śmiercią”, niewinne pytania, a wszystko to w jednym celu – żeby katastrofę pod Smoleńskiem wykorzystać do skupienia wokół siebie jak największego poparcia mediów i wyborców, którzy będą potrzebni w najbliższym czasie. I to wszystko przeciwko rządowi, który jest winien katastrofy, przeciwko Tuskowi,  przeciwko Klichowi, którzy są moralnie odpowiedzialni za tragedię. Pani poseł Kluzik-Rostkowska mówi na przykład, że gdyby nie było dwóch wypraw do Smoleńska, to nie byłoby katastrofy. A skąd pani poseł wie, że katastrofy by nie było – to nieważne, choć katastrofa mogła się zdarzyć każdego innego dnia również. Ważne, żeby katastrofę podtrzymywać w życiu publicznym.

Dyskutowałem o tym w TVN 24 z dziennikarzem, który był skłonny rozpatrywać każdą sprawę osobno. ŚLEDZTWO?  Podobno się ślimaczy, po trzech miesiącach „wiemy tyle, co przedtem”, co chwilę pojawiają się nowe wątpliwości, a to Rosjanie nie przekazali materiałów, a to kontrola lotów zezwoliła na zniżenie do 50 m, a to telefony satelitarne zginęły, a to, a tamto, a owo. Bez względu na to, ile padnie odpowiedzi i w jakim stadium będzie śledztwo – stale będą pojawiały się nowe pytania. Można je podnosić, zadawać, powtarzać, i – podobnie jak w sprawie katastrofy pod Gibraltarem – pytań nie zabraknie przez następnych 50 lat. Są przecież uprawnione.

WAWEL? To nie była decyzja prezesa, poza tym każdy ma prawo jechać do Krakowa i składać tam kwiaty, a od mediów trudno uciec. KRZYŻ? To nie prezes go stawiał, to inicjatywa harcerzy, niech teraz martwią się Komorowski i Tusk, i – jeśli zechce – abp Nycz. ZESPÓŁ POSELSKI? Takich zespołów jest wiele, normalna rzecz, śledztwa trzeba nadzorować, w końcu to była jedyna taka katastrofa na świecie, jest czemu się przyglądać, a  nie ma komu ufać, niech Tusk, Miller, Klich i inni staną przed zespołem, niech się tłumaczą przed narodem ze swoich zaniedbań, niech przyjadą rosyjscy eksperci, niech członkowie zespołu poselskiego pojadą do Moskwy i do Smoleńska. Tę sprawę trzeba wyjaśnić do końca, włącznie z jej aspektem prawnym, to jest z postawieniem zarzutów i skazaniem winnych.

COMIESIĘCZNE UROCZYSTOŚCI? A co w tym złego? To kwestia kultury, wspólnoty, pamięci, bez której naród nie może istnieć. Nie damy pozbawić się przeszłości. HAPPENING NA KRAKOWSKIM PRZEDMIEŚCIU? – To nie jest inicjatywa PiS, to samorzutna działalność obywateli, w dodatku nowoczesna, bo teraz modne jest odtwarzanie wydarzeń historycznych – od Grunwaldu po Smoleńsk.

Każda z tych inicjatyw oddzielnie da się uzasadnić, jest zrozumiała, ale nikt mi nie wytłumaczy, że to  nie jest koncert na wiele klawiszy, a pianino w pokoju prezesa znalazło się tam przypadkiem. Grany jest marsz smoleński. I nie trudno zgadnąć dokąd on prowadzi.
***

MÓJ SERW – WASZ RETURN

STASIEKU i inni blogowicze zainteresowani tenisem, kolekcjonowaniem sztuki, zdobywaniem przyjaciół i pieniędzy – zapraszam do książki „Passent o Fibaku”, która ukazała się w tych dniach nakładem Wydawnictwa Nowy Świat. Książka ta ma swoich rodziców chrzestnych. Matką chrzestną jest Agnieszka Osiecka, która uprawiała sporty (była pływaczką w CWKS Legia), i wspólnie ze mną zachęcała do uprawiania sportów naszą córkę. Pewnego dnia, w latach 70., Agnieszka poznała w USA Wojtka Fibaka, odwiedziła jego dom, była pod wrażeniem gospodarzy, Ewy i Wojtka, oraz ich kolekcji sztuki. Po powrocie zachęciła mnie do napisania tej książki.

Ojcem chrzestnym jest Tadeusz Olszański, znany dziennikarz sportowy, publicysta, tłumacz z języka węgierskiego, autor wielu książek, m.in. książki o Stanisławowie, z którego obaj pochodzimy. Na Mundialu piłkarskim w RFN, w latach 70, gdzie dzieliliśmy wspólny pokój, pewnego dnia powiedział: „Daniel, ty powinieneś napisać książkę o Fibaku”.

I tak się stało. Pierwszą wersję tej książki napisałem pod koniec lat 80., kiedy Fibak był idolem, jednym z bohaterów masowej wyobraźni w Polsce: u schyłku PRL, polski junior z Poznania przebija się do czołówki światowej. Do triumfów sportowych dochodzą poważne, prawdziwe pieniądze, a także nowa pasja: inwestowanie w nieruchomości i kolekcjonowanie sztuki, z czasem powstanie najlepsza na świecie kolekcja malarstwa polskiego tzw. Szkoły Paryskiej.

Nad tą książką pracowałem dwa lata, rozmawiałem z Rodziną Fibaka, jego kolegami, pierwszymi trenerami, na turniejach US Open w Nowym Jorku i na kortach Rolanda Garrosa, a także w innych miejscach, rozmawiałem z wieloma najwybitniejszymi tenisistami na świecie, włącznie z Ivanem Lendlem i Borysem Beckerem, z przyjaciółmi Fibaka, m.in. z Jerzym Kosińskim, ze znawcami sztuki, m.in. a Panią Profesor Władysławą Jaworską – wielką specjalistką w dziedzinie Ecole de Paris, zwłaszcza Tadeusza Makowskiego, z krytykami sztuki, m.in. z Panią Andą Rottenberg, ze specjalistami w dziedzinie przemysłu tenisowego. Chwilami towarzyszyłem Fibakowi na każdym kroku.

Pierwsze wydanie tej książki ukazało się w 1990 roku, rozeszło się znakomicie, choć Polska miała wówczas inne sprawy na głowie.. Dwadzieścia lat później spotkałem Fibaka na rowerze, na Nowym Mieście. Jechał akurat do swojej galerii w budynku ASP na Krakowskim Przedmieściu. W ciągu tych dwudziestu lat wiele się w jego życiu zmieniło – powrócił do Polski, ma nową rodzinę, nową galerię, nowe zainteresowanie. – Co z twoją książką, może byś ją wznowił? – zaproponował. Wtedy przystąpiłem do pracy. Musiałem zbadać, co Fibak robił przez tych 20 lat – poznać obecną rodzinę, kolekcję, przyjaciół. Przez 20 lat w życiu Fibaka zaszło bardzo wiele – rozpadło się małżeństwo, ale założył nową rodzinę i jest szczęśliwy, stopniała fortuna, ale pracuje na nową, rozpadła się kolekcja, ale zbiera, kupuje i sprzedaje nowe malarstwo, pozostała mu także słabość do nieruchomości, a przede wszystkim jego najlepsze cechy – inteligencja, szybkość, bystrość, nieprzeciętna głowa. No, i dystans, jaki niektórzy moi rozmówcy mają do Fibaka. Książka ukazała się po turnieju na kortach Rolanda Garrosa w Paryżu i w trakcie Wimbledonu 2010.

Wszystko to złożyło się na książkę zmienioną i rozszerzoną, o sporcie, sztuce i fortunie, pt. „MOJA GRA, Passent o Fibaku”, do której zapraszam. Mój serw – Wasz return!